Andrzej Sochoń

O trasie XIII MEMP KIERAT 2016


Rok temu obiecywałem, że trasa trzynastej edycji Kieratu będzie trudniejsza, większa będzie też liczba możliwych wariantów przejścia pomiędzy punktami kontrolnymi. To miała być odpowiedź na głosy zawodników, które do mnie dotarły, jakoby przeloty na poprzednim Kieracie były zbyt oczywiste. Chyba się udało, bo nawet najlepsi nawigatorzy i znawcy Beskidu Wyspowego zmierzali tym razem do mety różnymi drogami i docierali do niej w różnym czasie.
Zamieszczona na stronie kieratowa mapa to tylko jeden z wariantów przejścia uznany przeze mnie za wzorcowy. Oznaczyłem go na mapie kolorem fioletowym.
Podkreśleniem wyróżniłem w tekście niektóre obiekty uwidocznione na fotografiach wykonanych podczas budowania trasy.


Odcinek 1 - z Limanowej na Paproć (PK1)

Początek trasy to tradycyjna pańszczyzna, czyli marsz po asfaltowej nawierzchni narzuconą trasą. Jakoś z centrum Limanowej wyjść trzeba. Przeprowadzenie kilkuset osób przez drogę krajową bez zakłócania płynności ruchu sprawiało nam nieraz problemy. Tym razem policja przystała na skorzystanie z przejścia dla pieszych przy kościele w Sowlinach.

Przed startem maratonu pojechałem rozwieszać strzałki w okolicach kościoła. I co widzę? Drogowcy zabierają się do malowania oznaczeń na asfalcie.
"Zdążycie przed osiemnastą?" - pytam.
"Raczej nie" - słyszę w odpowiedzi. Hmm...


Zaraz za mostem skręcam z drogi krajowej w prawo, potem w lewo w drugą asfaltówkę. Pierwsza prowadzi tylko do pobliskich zabudowań i kończy się bramą. Asfalt wyprowadza mnie na grzbiet Paproci, którego się trzymam nawet wtedy, gdy droga osiedlowa przechodzi w polną. Wkrótce spotykam znakowany szlak turystyczny i kolejną asfaltówkę, która doprowadza mnie wprost do pierwszego punktu kontrolnego.
Kierat gościł tu już kilka lat temu, jednak uznałem, że to miejsce będzie znakomitym startem do czekającej zawodników nawigacyjnej łamigłówki.

Odcinek 2 - do Piekiełka (PK2)

Przelot do kolejnego punktu kontrolnego jest bardzo krótki, pod warunkiem wyboru właściwego wariantu przejścia. Z ręką na sercu przyznaję, że choć na Paproci byłem wielokrotnie, to zejście najkrótszą możliwą drogą do Piekiełka, skąd najdogodniej było atakować kolejny punkt, udało mi się dopiero za trzecim podejściem. Pułapka pierwsza czekała na zawodników już na samej Paproci. Z drogi grzbietowej należało odbić na północ pomiędzy wierzchołkami tej góry. Te "wierzchołki" niełatwo namierzyć, zaś krajoznawczą ścieżkę, w którą należało skręcić jeszcze trudniej, bo została ukryta za górą piachu usypaną przy okazji budowy wieży widokowej.
Kolejna pułapka nieco niżej. Odnalezienie drogi, przy której stała kapliczka z zielonym daszkiem, to pestka. Z tejże drogi należało jednak odbić w prawo w ścieżkę wydeptaną prawdopodobnie przez dzieci zbiegające najkrótszą drogą do szkoły w Piekiełku. Wejście w tę ścieżkę mocno zarośnięte i trudne do wypatrzenia, więc kto nie nawigował precyzyjnie, mógł go nie zauważyć.
Po zejściu do Piekiełka przechodzę przez tory, mijam szkołę i zmierzam do punktu drogą przygotowaną specjalnie dla uczniów. Jest więc przejście przez szosę, mostek przez Łososinę i drugi przez jej dopływ, jest wysypana żwirem droga, która doprowadza wprost do górnych zabudowań wsi przy murowanej kapliczce. Dalej droga prosta.
Teraz już wiecie, skąd się wzięła na odprawie wskazówka: "Poczuj się uczniem szkoły podstawowej".




Odcinek 3 - pod Kostrzę (PK3)

Nadal trzymam się wyłożonej początkowo betonowymi płytami drogi osiedlowej biegnącej północnym trawersem góry Zęzów aż do spotkania zielonego szlaku turystycznego. Kawałek idę tym szlakiem w kierunku Kostrzy.

Zawodnicy, którzy uczestniczyli w poprzednim Kieracie mieli nieco ułatwione zadanie, bo mogli pamiętać ten szlak sprzed roku. A szlak słabo znakowany.

Po dojściu do drogi asfaltowej skręcam w lewo. Po przejściu kilometra opuszczam ją wraz ze szlakiem świętego Jakuba z charakterystycznymi znakami w kształcie muszli. Stara droga przechodzi przez środek czyjegoś podwórka, więc szlak skręca i... znika, by znów pojawić się na szerokiej drodze stokowej okalającej Kostrzę. Tą właśnie drogą dochodzę do skrzyżowania z zielonym szlakiem schodzącym ze szczytu Kostrzy.
To ten sam szlak, którym przed chwilą szedłem, ale zdobywanie szczytu sobie tym razem odpuściłem, bowiem przewyższeń na tegorocznej trasie Kieratu będzie jeszcze wystarczająco dużo. W tym miejscu urządzono przystanek turystyczny, przy którym postanowiłem zlokalizować kolejny punkt kontrolny.

Szlak św. Jakuba jeszcze na tegorocznej trasie spotkamy na Glichowcu czyli przy siódmym punkcie kontrolnym. Szlak w międzyczasie odwiedzi sanktuaria w Jodłowniku, Szczyrzycu, Górze Św. Jana i Raciechowicach.




Odcinek 4 - pod kamień "Żółw" (PK4)

Po dość prostym nawigacyjnie odcinku z PK 2 do PK 3 czas na kolejną nawigacyjną łamigłówkę. Z punktu dochodzę do skraju lasu dalszym odcinkiem drogi stokowej w kierunku wsi Kostrza. Tu skręcam w prawo starając się trzymać kurs na centrum wsi Szyk. Asfaltowa osiedlówka kończy się wraz z pierwszymi zabudowaniami, potem rozwidla się, więc marszruta przestaje być oczywista. Kombinacja polnych dróg i ścieżek sprowadza mnie do doliny potoku, wzdłuż którego docieram do drogi asfaltowej.
Kawałek w kierunku wsi Szyk, potem ostro w lewo. Za mostem opuszczam asfaltówkę i trzymając kurs na północ podchodzę polną drogą na dobrze mi znany grziet, którym ze Starego Rybia można dojść do Diabelskiego Kamienia zwanego też Szykowską Skałą. Przecinam drogę grzbietową i leśnymi drogami schodzę do wąwozu, za którym wznosi się góra Grodziec z ostańcem skalnym o fantazyjnym kształcie przypominającym żółwia. Pokonanie wąwozu najkrótszą drogą zmusza mnie do kilkudziesięciometrowego marszu dnem strumienia, potem drogą polną a następnie leśną wprost do celu.

Wybrana przeze mnie droga była jedną z najkrótszych i pozbawioną zbędnych podejść, choć na pewno nie była drogą łatwą. Miłośnicy asfaltu mieli sporą zagwozdkę, bo najprostszy kierunek ataku na Grodziec od strony Starego Rybia zmuszał do znacznego nadłożenia drogi, o przewyższeniach nie wspominając. Wątpiłem, by ktokolwiek taki wariant wybrał.
Kiedy wczesnym rankiem jechałem pod Grodziec po sędziów, okazało się jednak, że drogą od strony Starego Rybia ciągną jeszcze niedobitki, niestety już bez najmniejszych szans na ukończenie maratonu.




Odcinek 5 - do Bojańczyc (PK5)

Kolejny niezbyt trudny odcinek, jednak z przeszkodą terenową o wilgotności 100%, czyli rzeką Tarnawką. Spod kamiennego żółwia kieruję się drogą grzbietową na zachód wprost do doliny rzeki. Tę udaje mi się przekroczyć suchą stopą bez zdejmowania butów. Wiem doskonale, że w maju tak łatwo nie będzie, więc ci, którzy będą chcieli uniknąć moczenia nóg, będą musieli poszukać przeprawy. W tym celu najprościej było pójść w kierunku Szykowskiej Skały. Ja wybieram drogę najkrótszą. Rzeka Tarnawka nawet przy wysokim stanie wody jest możliwa do pokonania bez mostu, trzeba co najwyżej zdjąć buty i podwinąć spodnie. Gdy jestem już na drugim brzegu, wybieram ścieżkę prowadzącą w okolice cmentarza wojennego na wschodnim krańcu wsi Słupia. Mogłem też skierować się na północny zachód, ale ze względu na konieczność pokonywania kolejnego wąwozu uznałem tamten wariant za mniej korzystny. Dalej cały czas asfaltem przez wieś Słupia aż do Bojańczyc. Po drodze podziwiam widoki.
Dojście spod Grodźca do mostu na Tarnawce wymagało nadłożenia drogi, jednak czasowo, dla zawodników chcących uniknąć zamoczenia butów mogło być nawet korzystniejsze od mojego wariantu, bo zdejmowanie i zakładanie obuwia i skarpet to spora strata czasu.
Punkt przy XIX-wiecznym dworku w Bojańczycach. Trochę żałowałem, że większość zawodników dotrze tu w środku nocy. Zachęcam do odwiedzin tego uroczego miejsca w dzień przy ładnej pogodzie. A gdyby ktoś chciał poznać dokładniej historię tego dworu, radzę odwiedzić mieszkającego na przeciw przesympatycznego Sołtysa Bojańczyc pana Zbigniewa Dziewińskiego.




Odcinek 6 - na Cubią Górę (PK6)

Postanowiłem, że na tym odcinku pozwolę się nieco odprężyć słabszym nawigatorom, choć tym lepszym postanowiłem dać premię w postaci kilku możliwych nieznacznych skrótów. Pierwszy tuż za dworkiem. Gdy asfaltowa szosa skręca na południe, schodzę w polną drogę na zachód w dolinę strumienia. Odnajduję przepust i trzymając cały czas kierunek na zachód idę asfaltową osiedlówką przechodzącą wkrótce w drogę gruntową. Wkrótce docieram do szosy w kierunku Krzesławic. Przechodzę przez centrum wsi, wstępuję do sklepu, aby uzupełnić zapasy prowiantu i napojów, a następnie kieruję się wprost do Diablego Kamienia w Pogorzanach. Do wyboru mam asfaltówkę lub skrót drogą biegnącą skrajem pola wzdłuż ogrodzenia sadów. Oczywiście wybieram drogę gruntową. Rzekę Stradomkę przekraczam komfortowo kładką zbudowaną jakby specjalnie dla mnie.
Przy szosie spotykam znaki czarnego szlaku turystycznego, który leśną drogą wyprowadza mnie na grzbiet Cietnia w rejonie szczytu Cubiej Góry. Punkt kontrolny postanowiłem zlokalizować na polanie, na której czarny szlak turystyczny łączy się z oznakowaną na niebiesko drogą grzbietową.
Diabli Kamień w Pogorzanach, przy którym kilka lat temu znajdował się punkt kontrolny, zostawiam tym razem z boku. Niestety okalające go prywatne działki zostały ogrodzone, wskutek czego ten osobliwy obiekt dostępny jest obecnie tylko od strony szosy.

Odcinek nie był trudny nawigacyjnie, a znalezienie punktu kontrolnego, szczególnie w panujących znakomitych warunkach pogodowych, nie sparwiło, jak podejrzewam, nikomu najmniejszych problemów. Nieco trudniejszym zadaniem było dowiezienie na punkt patrolu sędziowskiego. Gdy w przddzień zawodów sprawdzaliśmy z naszym terenowym kierowcą - Andrzejem dojazd do punktu z Poznachowic Dolnych, samochód na drodze grzbietowej od strony Grodziska zanurzał się w błotnych kałużach po osie. Na szczęście dla pana Andrzeja nie ma złych dróg, więc, jak twierdził, tylko intensywne opady deszczu mogłyby "zablokować" drogę dojazdową. Aura nam jednak dopisała.




Odcinek 7 - na Glichowiec (PK7)

Ten odcinek na mapie wygląda banalnie, choć zdawałem sobie sprawę, że zawodnicy unikający marszu polnymi drogami w środku nocy mogą wybrać okrężny wariant niebieskim szlakiem turystycznym lub marsz szlakiem połączyć ze skrótem przez Poznachowice.
Ja wybieram drogę najkrótszą a jednocześnie wymagającą jak najmniejszego wytracania wysokości, czyli przecinającą dolinę Krzyworzeczki możliwie najbliżej jej źródeł. Z punktu kontrolnego kieruję się wprost na zachód drogą leśną. Po wyjściu z lasu nadal tą samą drogą dochodzę do Wiśniowej. Drogą osiedlową podchodzę kawałek w kierunku Poznachowic, następnie przekraczam rzekę i szosę i polną drogą zmierzam w kierunku północnych zabudowań wsi Lipnik. Domyślam się, że w pobliżu zabudowań musi być dogodna przeprawa przez potok Lipnik. Rzeczywiście jest kładka na jego dopływie i most łączący brzegi głównego koryta rzeki. W kierunku Glichowa idę polną drogą. Drobna zagadka, jak po wyjściu na tyły glichowskich gospodarstw, dojść do szosy nie skacząc przez płoty. Mi się udało, to zawodnikom też się zapewne uda.
Z Glichowa drogą na północny zachód wzdłuż leśnego wąwozu prosto na punkt, który postanowiłem zlokalizować na grzbiecie góry Glichowiec w siodle ponad źródłem strumienia spływającego właśnie tym wąwozem.

W tym miejscu spotykam niebiesko znakowany szlak turystyczny - ten sam, który przecinałem na grzbiecie Cietnia na poprzednim punkcie kontrolnym. Na drzewie odnajduję również znak z muszlą. To znak szlaku Świętego Jakuba, którego fragment przemierzałem w rejonie punktu kontrolnego pod Kostrzą.

Sędziów na ten punkt kontrolny wywoził terenówką od strony przełęczy Zasańskiej wspomniany już wcześniej niezawodny pan Andrzej. Gdy obchodziłem trasę w lecie, droga była sucha i twarda. W przeddzień zawodów przyczepność kół do błotnistej nawierzchni znacznie spadła, a że droga biegnie mocno pochylonym zboczem, utrzymanie samochodu w błotnistych koleinach, tak aby nie stoczył się do wąwozu, ani nie wylądował na drzewie, wymagało nie lada kunsztu. Sędziowie będą mieli co wspominać.




Odcinek 8 - do OW "Pod Kamiennikiem" (PK8)

Dalej ruszam szlakiem w kierunku góry Ostrysz. Oczywiście korzystam ze skrótu wspomnianą wcześniej drogą do Przełęczy Zasańskiej. Przed przełęczą spotykam żółty szlak, którego trzymam się aż do skrzyżowania z drogą łączącą Zasań i Lipnik. Szlak skręca, zaś ja idę prosto aż do skraju lasu. Masyw góry Kamiennik postanowiłem obejść drogą stokową od północy oraz zachodu. Droga z początku szeroka, później coraz węższa, pod koniec przecina zielony szlak schodzący ze szczytu Kamiennika do Poręby.
Ja trzymam kurs prosto na Ośrodek "Pod Kamiennikiem" maszerując to leśną drogą to znów skrajem polany.
Gdy ścieżka znika wśród zarośli, dostrzegam w dole ogrodzenie ośrodka. Jestem prawie na miejscu.

Wejście na teren Ośrodka mogło stanowić problem, bo normalnie otwarta jest tylko brama wejściowa od strony centrum Poręby.
Na potrzeby maratonu otwarta została również brama ponad basenem, o czym nie omieszkałem wspomnieć na odprawie.
Ośrodek Wypoczynkowy "Pod Kamiennikiem" gorąco polecam. Ośrodek dysponuje budynkiem hotelowym, grillem, różnej wielkości domkami kempingowymi, basenem, boiskiem. Położony niedaleko od "zakopianki", a w miejscu niezwykle cichym i spokojnym. Wspaniałe miejsce na wypoczynek albo spokojną pracę. Nadaje się również na wesela, spotkania integracyjne czy konferencje.




Odcinek 9 - na Polanę Weszkówka (PK9)

Z Ośrodka Wypoczynkowego "Pod Kamiennikiem" trzeba ruszać dalej, bo to dopiero półmetek.

W tym miejscu muszę wyjaśnić, że choć trasa Kieratu przeznaczona jest do pokonania podczas maksymalnie 30 godzin nieprzerwanego marszu, ja dzielę ją na kilka etapów. Samo jej przejście zajmuje mi zazwyczaj od trzech do pięciu dni, nie licząc kolejnych wizyt na trasie i rozpoznawania dodatkowych wariantów lub dokonywania korekt umiejscowienia niektórych punktów kontrolnych. Wszak z mapy nie zawsze udaje mi się wcelować w nominalne parametry techniczne trasy. Tym razem moja wędrówka również podzielona była na etapy. Ośrodek "Pod Kamiennikiem" wypróbowałem więc jako miejsce noclegu i wcale nie chciało mi się stąd ruszać w dalszą drogę, choć pogoda była wymarzona na wędrówkę.

Pożegnawszy się z ukrytą wśród gór oazą cywilizacji, ruszam drogą stokową na wschód w kierunku Suchej Polany. Droga kręci po zboczach wąwozu Porębianki, ja sobie trochę skracam korzystając z leśnych ścieżek. W górze wracam na stokówkę i wychodzę na Suchą Polanę. Jest to miejsce niezwykłe. Pokryta trawą przełęcz i stoki gór Kamiennik i Łysina otwierają panoramę na Beskid Wyspowy i Pogórze Wiśnickie. Na przełęczy wiata turystyczna, a na stoku Łysiny kamienny ołtarz i pomnik upamiętniający działalność partyzantów AK. W lecie na Suchej Polanie rozbija swoje namioty baza studencka.
Z Suchej Polany idę żółtym szlakiem turystycznym na Łysinę, gdzie spotykają się szlaki: czarny z Kudłaczy, czerwony z Kudłaczy na Lubomir oraz żółty, którym przyszedłem z Suchej Polany na Przełęcz Weska. Tym właśnie zółtym szlakiem idę dalej. W pewnym momencie mój szlak przecina szeroką drogę stokową, której nie ma na mapie. Ja schodzę w kierunku przełęczy Weska, ale gdy tylko w przesmyku leśnym otwiera się widok na Polanę Weszkówka, zbiegam na dół w miejsce, które upatrzyłem sobie na kolejny punkt kontrolny.

Ta droga stokowa zapewne mocno by mnie zaskoczyła, bo gdy byłem tu ostatnio kilka lat temu jeszcze jej nie było. O jej budowie dowiedziałem się od Wójta Gminy Wiśniowa podczas dokonywania wstępnych uzgodnień. W lecie droga była jeszcze w trakcie budowy, więc próżno jej było szukać na jakiejkolwiek mapie. Nawet na zdjęciach satelitarnych jej nie ma. Droga ta, nie tylko, że dwukrotnie przecina kieratową trasę, ale jeszcze stanowiła znakomity dojazd do punktu na Weszkówce. Dlatego też pierwszego kwietnia wybrałem się na rekonesans w terenie i postanowiłem zdjąć GPS-em ślad tej drogi, aby można ją było nanieść na kieratową mapę. Przy okazji zadałem sobie zadanie na orientację: idąc od strony Kudłaczy znaleźć początek stokówki położony... nie wiadomo gdzie. Ale udało mi się na ten początek trafić bezbłędnie, choć moim przewodnikiem była wyłącznie intuicja.




Odcinek 10 - na przeciwległy stok Lubomira (PK10)

To jeden z najkrótszych odcinków tegorocznego Kieratu. Nie chciałem ustawiać punktu na szczycie Lubomira, ale też nie miałem nic przeciwko temu, aby zawodnicy Lubomir odwiedzili. Dlatego kolejny punkt umiejscowiłem tak, aby obejście szczytu po prostu się nie opłacało. Oczywiście można było przekroczyć grzbiet Łysiny nieco na północ od szczytu Lubomira, ale nie dawało to oszczędności ani w podejściach, ani w odległości.
Z Weszkówki ruszam drogą wprost w kierunku Lubomira. Drogę stokową przecinam przy budce leśników i kieruję się konsekwentnie w górę korzystając z leśnych ścieżek, których na stoku góry nie brakuje. Wychodzę wprost na Obserwatorium Astronomiczne im. T. Banachiewicza.

Pod szczytem Lubomira Kierat gościł podczas czwartej edycji w 2007 roku. Wówczas nowe obserwatorium było jeszcze w budowie. Podczas odprawy zwróciłem uwagę, że na szczycie Lubomira można znaleźć odpowiedź na konkursowe pytanie. A pytanie dotyczyło roku budowy pierwszego obserwatorium na Lubomirze. Wymienione trzy daty nie były przypadkowe. Rok 1791 to początek istnienia Obserwatorium Krakowskiego, które miało swoją siedzibę w Krakowie przy ul. Kopernika (na terenie nowo powstałego Ogrodu Botanicznego). Rozwój miasta spowodował zanieczyszczenie atmosfery, co utrudniało, a z czasem uniemożliwiło obserwacje.
Wówczas postanowiono uruchomić placówkę zamiejscową. Prace nad jej uruchomieniem rozpoczęły się jesienią 1921 r. Wybrano miejsce na szczycie Łysiny. Właścicielem terenu i leśniczówki, w której urządzono obserwatorium, był książę Kazimierz Lubomirski, na którego cześć szczyt góry został w 1932 roku przemianowany na Lubomir, a nazwę Łysina otrzymał jeden z niższych wierzchołków pasma. Do dnia dzisiejszego zachował się fragment schodków przedwojennego obserwatorium.
Nowe obserwatorium otwarto 6 października 2007 roku.


Ze szczytu schodzę zielonym szlakiem w kierunku Wiśniowej, potem odbijam leśną dróżką w lewo prosto na punkt, który umiejscowiłem w malowniczym miejscu u podnóża Lubomira. Rozpoczęto tu budowę parkingu, zapewne dla gości obserwatorium astronomicznego.




Odcinek 11 - do szkółki leśnej koło Szczyrzyca (PK11)

Z punktu schodzę drogą asfaltową do spotkania z zielonym szlakiem, który jakiś czas temu opuściłem. Przystaję przy pomniku wystawionym przez rodzinę jednemu z tzw. "żołnierzy wyklętych". Wzgórze Dziadkówka obchodzę od północy. Koło basenu przekraczam szosę kierując się polną drogą wprost do podnóża Księżej Góry. Po drodze jeszcze raz spotykam zielony szlak wiodący z Lubomira przez Wiśniową i Ciecień do Szczyrzyca. Tym razem tylko go przecinam i trzymając się skraju lasu dochodzę do dużej drogi prowadzącej na Księżą Górę. Grzbiet Cietnia przekraczam w miejscu, gdzie zaczyna się żółty szlak turystyczny, który doprowadzi mnie do szkółki leśnej, na terenie której postanowiłem zorganizować kolejny punkt kontrolny z wodopojem.

Obiekt wydał mi się idealny na wodopój, bo choć położony w środku lasu, to z możliwością dojazdu samochodem dostawczym i miejscem na zdeponowanie zapasów wody dla zawodników. Niepozornie brzmiąca "szkółka leśna" to tak naprawdę gospodarstwo leśne produkujące sadzonki drzew nie tylko na potrzeby Lasów Państwowych, ale oferujące sprzedaż tych sadzonek wszystkim chętnym. W trakcie przygotowań do Kieratu Burmistrz Limanowej zaoferował zasponsorowanie żurku dla zawodników. Pomyślałem, że 66 kilometr trasy to najodpowiedniejsze miejsce na taki bonus dla zmęczonych maratończyków. Miałem też na uwadze to, co ich czeka na kolejnym odcinku. Z początku chciałem, aby żurek był niespodzianką, jednak po przemyśleniu postanowiłem ujawnić ją podczas odprawy. Byłoby bowiem nie fair, gdyby niektórzy nie wiedząc o żurku na jedenastce, poszukiwali w Wiśniowej możliwości uzupełnienia kalorii w bufecie lub restauracji. Przewidywaliśmy, że ten etap osiągnie co najmniej 400 spośród 600 startujących i takie zamówienie złożyliśmy w firmie cateringowej z zastrzeżeniem, że liczba zawodników na punkcie może być nieco większa. Jakież było moje zaskoczenie, gdy po przejściu niespełna 300 zawodników otrzymałem od sędziów informację, że... żurek się skończył. A przecież wiem, że "przecinakom" z początku stawki szkoda czasu na biesiadowanie w trakcie maratonu. Okazało się potem, że brak był tylko okresowy i po jakimś czasie żurek dowieziono. Jednak wszystkich, którzy trafili na "przerwę w dostawie" z całego serca w imieniu swoim oraz sponsora przepraszam.




Odcinek 12 - na Śnieżnicę (PK12)

Ten odcinek nie ma być ani krótki, ani łatwy. Czeka mnie przeskok z pasma Cietnia pod szczyt Śnieżnicy. Jak większość gór Beskidu Wyspowego, Śnieżnica ma stromy północny stok, więc atakowanie szczytu z tej strony samo w sobie zapowiada się ciekawie. Z punktu nr 11 muszę najpierw przedostać się do Skrzydlnej. W zasadzie nie wymaga to specjalnych umiejętności nawigacyjnych, jednak wybór marszruty bez zbędnych podejść, jak najkrótszej i z jak najmniejszą zawartością asfaltowych nawierzchni wymaga odrobiny pokombinowania. Początkowo trzymam się drogi trawersującej wschodni stok Cietnia. Drogi osiedlowe staram się jak najszybciej porzucić, więc robię skrócik polnymi miedzami. Przede mną góry jak z bajki czyli Pieninki Skrzydlańskie. Choć patrzę na nie z różnych stron przynajmniej raz do roku, jeszcze mi się ich widok nie znudził. Końcówka dojścia do Skrzydlnej już asfaltowa. Taka nawierzchnia towarzyszyć mi będzie niestety aż do mocno nadgryzionego zębem czasu, dawno już nieczynnego przystanku kolejowego w Skrzydlnej. Ruszanie stąd wprost pod szczyt Śnieżnicy uznałbym za pomysł niezbyt fortunny, jak na stukilometrowy maraton. Ośmiela mnie jednak czarny szlak turystyczny, wytyczony całkiem niedawno w ramach akcji "Odkryj Beskid Wyspowy" i stanowiący dojście na szczyt z Porąbki. To dojście znane było miejscowym od dawna, ale z uwagi na dużą stromiznę, rzadko używane. Jestem ciekaw w jaki sposób wytyczający szlak poradzili sobie z jego zabezpieczeniem. Ruszam spod przystanku kolejowego w górę. Leśną drogą udaje mi się bez większych problemów dotrzeć do czarnego szlaku tuż przed zasadniczym podejściem. Jest sucho, ale i tak w wielu miejscach muszę sobie pomagać rękami, aby nie zjechać do tyłu. Wybrane na punkt kontrolny miejsce przy rozwidleniu szlaków osiągam nie bez wysiłku, ale za to szyko. To podejście włączam w trasę Kieratu ze sporymi wątpliwościami. Co będzie w razie ulewnego deszczu? Jak poradzą sobie zawodnicy mający już w nogach 80 km, w dodatku po nieprzespanej nocy? Czy to podejście jest dostatecznie bezpieczne? Oczywiście można atakować Śnieżnicę od strony Kasiny Wielkiej, ale wariant to bardzo okrężny, również niepozbawiony ostrego podejścia. W końcu dochodzę do wniosku, że taki odcinek specjalny na trasie ekstremalnego bądź co bądź maratonu musi pozostać. Jest to chyba najbardziej stromy szlak w polskich górach pozbawiony jakichkolwiek zabezpieczeń w postaci poręczy, barierek lub łańcuchów. "Bez czekana ani rusz" - zabrzmi wskazówka na odprawie.




Odcinek 13 - Pod Łopień (PK13)

Trzynasty odcinek na trzynastym Kieracie jesy równie długi, jak poprzedni, ale nazwałbym go raczej odpoczynkowym. Nie zamierzam przechodzić przez szczyt Łopienia, który na kieratowych trasach już bywał. Punkt zlokalizowałem tak, aby wspinaczka nie tylko na główną kulminację Łopienia, ale nawet na Myconiówkę była nieopłacalna.
Ze Śnieżnicy schodzę grzbietowym zielonym szlakiem w kierunku Dobrej. W drodze podziwiam zwalone drzewa w Rezerwacie Śnieżnica oraz malowniczą Polanę Płoszczyca. Spod lasu prosta droga sprowadza mnie do pogranicza Jurkowa i Dobrej. Tu przekraczam szosę, przechodzę przez most na wschodni brzeg Łososiny, następnie osiedlówką idę najpierw na południe w kierunku Chyszówek, przy kapliczce skręcam na wschód leśno-polnym trawersem dochodzę do rozwidlenia zielonego szlaku oraz dużej drogi stokowej ponad Przełęczą E. Rydza-Śmigłego.
Jakiś czas trzymam się tejże drogi stokowej. W odpowiednim momencie odbijam w górę w starą stokówkę, aby po paru chwilach znaleźć się tuż poniżej skraju polany, do którego prowadzi zarośnięta trawą droga. Na punkt celowo wybrałem jedną z najniżej położonych podłopieńskich polan.

Sporo osób atkowało ten punkt od strony Myconiówki. Był to wariant tylko pozornie krótszy, bo podejście od tej strony jest dość kręte.
Ponadto zmuszał do pokonania ok. 100 m zbędnego przewyższenia. Mój wariant biegł drogą o kształcie niemal regularnej spirali, wznoszącą się łagodnie i zapewniał łatwy atak na punkt.




Odcinek 14 - na Świerczek (PK14)

Na Świerczek ciągnęło mnie od dawna. Już podczas pierwszej edycji Kieratu w 2004 roku ostatni punkt kontrolny znajdował się przy kapliczce w osiedlu Podgórze na wschodnim stoku tej górki. Świerczek nie jest ani wysoki, ani rozległy, ale w plątaninie leśnych dróżek można się pogubić, zwłaszcza, gdy się tu jest pierwszy raz w życiu. Na seryjnych mapach góra ta pozbawiona jest drożni i wygląda na całkiem niedostępną. W rzeczywistości dostęp do niej utrudniony jest jedynie od północy. Czarna Rzeka wcięła się dość głęboko pomiędzy wyniesienie Świerczka a masyw Łopienia tworząc naturalną fosę o urwistych, trudnych do pokonania brzegach.
Z podłopieńskiej polany schodzę starą stokówką do nowej drogi stokowej, dalej w dół skrótem leśnymi drogami do skrzyżowania z szosą. Ponieważ znam stromy brzeg Czarnej Rzeki, asfaltem idę kawałek na południowy zachód i na rozległej łące przekraczam strumień i dochodzę do leśnej drogi trawersującej stok Świerczka od północy. Ta droga doprowadzi mnie wprost do niewielkiej polanki przy skrzyżowaniu dróg, gdzie postanowiłem ustawić ostatni punkt kontrolny.

Niektórzy z wylotu drogi stokowej kierowali się prosto w kierunku szczytu Świerczka. Był to nieznaczny skrót dla miłośników wspinaczki. Można też było z poprzedniego punktu kierować się od razu na południe. Zejście z Łopienia było wówczas nieco bardziej przełajowe, za to wejście w drogę na Świerczek bez konieczności skakania przez strumień.




Odcinek 15 - do Limanowej (META)

Dalej idę prosto aż do skraju lasu. Nie dochodzę do asfaltówki z Podgórza, lecz skręcam w polną drogę w kierunku Słopnic. Wychodzę tuż nad cmentarzem. przechodzę przez centrum Słopnic. Droga powrotna do Limanowej to kolejna pańszczyzna, którą trzeba odrobić, aby powrócić do bazy Kieratu. Najkrótsza droga wiedzie przez Lipowe.
Po dojściu do mety długo się zastanawiam, czy końcowe kilka kilometrów asfaltowej i niestety dość ruchliwej drogi, nie popsuje ogólnego wrażenia, ale niestety alternatywy nie ma. Drogi wokół Limanowej zostały wyasfaltowane niemal w 100%, a o potrzebach piechurów lub rowerzystów jakoś nikt nie pomyślał.

Nie sądziłem, aby powrót z czternastki do bazy maratonu mógł komukolwiek sprawić problemy. Z punktu można było skierować się od razu w dół i dojść do drogi przy cmentarzu lub szosy z Jurkowa do Słopnic. Warianty były jednakowej długości, mój tylko najmniej asfaltowy. Spora część zawodników przegapiła natomiast skrzyżowanie dróg na odcinku ze Słopnic do Limanowej, więc zamiast przejść przez Lipowe zeszła do osiedla Tokarzówka fundując sobie ponad kilometr dodatkowego "asfaltowania".

Trzynastka okazała się dla Kieratu liczbą szczęśliwą. Dziękuję wszystkim zawodnikom za miłe słowa pod adresem Budowniczego Trasy. Prawdę mówiąc spodziewałem się raczej rekordowej ilości przekleństw pod swoim adresem, szczególnie podczas przepraw przez Tarnawkę i mniejsze potoki oraz podczas zdobywania Śnieżnicy, więc Wasze podziękowania były dla mnie wyjątkowo cenne.
Postaram się, aby na kolejnych edycjach było mniej asfaltów. Nie zamierzam zrywać ich z dróg, ale pewien pomysł już mi od dawna chodzi po głowie, więc chyba czas najwyższy, aby go wprowadzić w życie.

Jeszcze raz dziękuję Wam za liczny, jak zwykle, udział w Kieracie, za wytrwałość i wspaniałą atmosferę, jaką tworzycie.
Do zobaczenia na starcie XIV edycji MEMP KIERAT 2017.
Prawdopodobnie odbędzie się on w ostatni weekend maja 2017 roku.
Pozdrawiam
Andrzej Sochoń - Wasz Budowniczy