Henryk Cygan - polski Forrest Gump

Chodzić każdy może

Zaraz ktoś zaprotestuje, że aby chodzić trzeba mieć zdrowe i sprawne nogi, a nie każdy ma. Zgadza się. Od każdej reguły są wyjątki i jeśli ktoś jeździ na wózku inwalidzkim, to z pewnością nie robi tego z wygodnictwa. Błędny jest jednak pogląd, że chodzenie, a w szczególności przemierzanie na nogach długich dystansów, to zajęcie wyłącznie dla osób młodych, zdrowych, sprawnych oraz wysportowanych, dla jakiejś wyjątkowej grupy ludzi o specyficznych predyspozycjach. Między bajki włożyłbym teorię, że człowiek, który dużo chodzi, szybciej zużywa sobie stawy i na starość albo wyląduje na wózku, albo chodzić będzie o kulach.
Nie jestem lekarzem, więc nie podejmuję dyskusji na temat zmęczeniowych uszkodzeń stawów, choroby zwyrodnieniowej itp. Od dawna jednak zadawałem sobie pytanie, jak to robią spotykani przeze mnie w Puszczy Kampinoskiej starsi panowie - ode mnie starsi, a ja przecież młodzikiem nie jestem, bo dobijam do sześćdziesiątki. Niektórzy mają ponad siedemdziesiąt lat, kilku przebiło osiemdziesiątkę, chodzą na stukilometrowy maraton od początku jego ponad trzydziestoletniej historii i pokonują tę morderczą trasę w czasie, którego nie powstydziłby się niejeden młodzik.
Aby nie wdawać się w ogólne stwierdzenia, pragnę dziś opowiedzieć historię konkretnego człowieka, mojego dobrego kolegi, Henryka Cygana.

Pierwsze spotkanie

To było w 2007 roku. W stukilometrowych maratonach pieszych startowałem od kilu lat. Jesienią wybrałem się do Michałowa k. Białegostoku na Zażynek. Ponieważ w tym roku skończyłem piećdziesiąt lat, postanowiłem zrobić sobie urodzinowy prezent w postaci 25 ukończonych stukilometrowych maratonów i dziesięciu certyfikatów Harpagana.
Od początku roku zaliczyłem trzy starty, do zamierzonego wyniku brakowało jeszcze ukończenia trzech maratonów. Miały to być: Zażynek, Maraton Pieszy w Puszczy Kampinoskiej i jesienny Harpagan. Bardzo mi zależało na ukończeniu wszystkich trzech tras. Wynik czasowy, jak zwykle, był dla mnie sprawą drugorzędną.
Przygotowuję się już do startu, a tu zwraca się do mnie niepozorny starszy pan z pytaniem, czy nie zechciałbym iść razem z nim, bo on się w czytaniu mapy nie czuje zbyt pewnie, a słyszał, że ja podobno nie mam z tym problemu. Towarzystwo mi nie przeszkadza, nawet raźniej iść we dwóch, ale... czy on da radę. Głupio mi było odmówić, więc się zgodziłem, ale jeszcze głupiej mi się zrobiło, gdy już po przejściu pierwszej pięćdziesięciokilometrowej pętli spostrzegłem, że Henryk, jak się okazało potem, 14 lat starszy ode mnie, musi zwalniać, żebym nie został w tyle. Doczłapałem do mety już nie tylko w roli nawigatora, ale przede wszystkim hamulcowego.


Razem z Henrykiem na pierwszych kilometrach Zażynka 2007

Potem spotykaliśmy się już regularnie na różnych pieszych setkach. Tylko nieliczne trasy udało mi się pokonać w całości w towarzystwie Henryka, bo zazwyczaj trudno mi było za nim nadążyć. Podczas spotkań i wspólnych marszów miałem sposobność poznać fascynującą historię Henryka i jego chodziarskiej pasji. Wypytywałem go o źródło jego kondycji i sposób na jej utrzymanie. Jego opowieści wprawiały mnie w osłupienie i podziw. Stopniowo zrozumiałem, że mam do czynienia z człowiekiem wyjątkowym, który mógłby trafić do księgi rekordów Guinnessa.


Zażynek 2012 - Henryk podciąga tempo, reszta za nim

Jak to się zaczęło

Henryku, powiedz mi, jak to się zaczęło. Jesteś sportowcem, trenowałeś w młodości?

Chodzenie było moją pasją od najmłodszych lat. Często chodziłem na różne rajdy i wycieczki organizowane przez PTTK, ale moja przygoda z maratonami długodystansowymi zaczęła się dopiero po przejściu na emeryturę w 2005 roku.
Bardzo dokuczał mi ból kręgosłupa i stawów biodrowych. Doszło do tego, że ból nie dawał mi usnąć. To była męczarnia. Poszedłem do lekarza, żeby mi przepisał jakiś środek przeciwbólowy albo nasenny. Niestety po zrobieniu badań ortopeda orzekł, że żadne leki mi nie pomogą. Stwierdził, że zwyrodnienia są tak ogromne i nieodwracalne, że jedynym ratunkiem dla mnie jest operacja kręgosłupa i wstawienie endoprotez stawów biodrowych. Dostałem skierowanie na operację i ustawiłem się w kolejce. Najbliższy termin - za trzy lata. Nie wiedziałem, jak wytrzymam kilka lat męczarni. Ból dokuczał kiedy siedziałem, kiedy leżałem w łóżku i to niezależnie od pozycji. Odkryłem, że najłatwiej mi go znieść, kiedy się ruszam, więc zacząłem chodzić. Początkowo to były krótkie spacery, stopniowo coraz dłuższe.
Mieszkam w Olsztynie, więc wytyczyłem sobie trasę czarnym szlakiem turystycznym wokół jednego z podolsztyńskich jezior. Szlak ma 18 kilometrów długości, ale z dojściem i powrotem do domu dystans mojego spaceru wzrósl do 25 kilometrów. Zauważyłem, że chodzenie działa na mnie jak najlepszy lek. Podczas marszu nie odczuwałem bólu tak bardzo, jak wtedy, gdy pozostawałem w bezruchu, a po takim dłuższym spacerze z zaśnięciem również nie było problemu. Zacząłem chodzić codziennie, jak tylko się dało.

Jak przyjęła to Twoja żona?

Zachwycona nie była, choć w naszym życiu wiele się nie zmieniło. Wcześniej wychodziłem rano do pracy i znikałem na prawie cały dzień. Teraz wychodzę na spacer. Co za różnica dla żony, gdzie jestem. Czasem chciałaby może posiedzieć ze mną w domu, ale słuchać przez cały dzień, jak jęczę z bólu, to żadna przyjemność, więc zaakceptowała moje zajęcie.

A co z operacją? Doczekałeś się?

Termin już dawno minął, ale doszedłem do wniosku, że skoro znalazłem skuteczne lekarstwo na swoje dolegliwości, to po co pchać się pod skalpel.

I nie znudził Ci się szlak wokół jeziora?

Zapewniam Cię, że droga wokół jeziora jest znacznie ciekawsza, niż bieżnia stadionu, a przecież sportowcy biegają w kółko całymi dniami i sprawia im to przyjemność. Ja z czasem opracowałem sobie kilka wariantów trasy i wybieram krótszą 25 km lub dłuższą 35 km. Chodzę bez względu na pogodę przez cały rok, chyba że do południa jest burza lub ulewa. Szedłem nawet wtedy, gdy nad Polską szalało tornado. Na spacer nie idę tylko wtedy, gdy mam wyjazd, wizytę u lekarza lub załatwiam ważne sprawy.

A czy na swoich, jak to określasz spacerach, masz towarzystwo?

Na co dzień wolę chodzić samotnie. Umawiałem się kilka razy ze znajomymi, ale zdarzało się, że się spóźniali i musiałem na nich czekać. Jak idę sam, mogę sobie po drodze pozałatwiać swoje sprawy, wstąpić do sklepu, odwiedzić cmentarz. Nie jestem wtedy od nikogo uzależniony. Jedynie wtedy, gdy idę na dłuższe rajdy w nieznany teren, dobieram sobie towarzystwo, żeby się czuć bezpieczniej.

10 lat spacerów

Czy jesteś w stanie policzyć, ile razy obszedłeś już swoje jezioro?

Od 2005 roku zapisuję sobie każde przejście i jego długość. Na koniec roku robię podsumowanie ilości i długości przejść. W tabelce z 2010 roku widać, że do 20 grudnia przeszedłem swoją trasę 1000 razy. Mogę Ci też pokazać podsumowanie wszystkich moich dotychczasowych spacerów. 2014 rok nie jest jeszcze zamknięty, bo w listopadzie i grudniu nie zamierzam próżnować.


Podsumowanie roku 2010


Podsumowanie z października 2014 roku

Jak widzisz, swoją trasę przeszedłem przez niespełna 10 lat 2103 razy przemierzając przy tym 65222 kilometry.

Takiego przebiegu nie ma niejeden dziesięcioletni samochód.
Chcesz mi powiedzieć, że ponad półtora raza obszedłeś dookoła kulę ziemską chodząc wokół jeziora?


Długość równika przekroczyłem 5 października 2011 roku. W okresie od lutego 2005 roku do tego dnia przeszedłem dystans 40071 km. Nie chodzę jednak wyłącznie wokół jeziora.
Jak tylko trafia się okazja, robię wypady na piesze maratony i ultramaratony. Oprócz Zażynka czy Maratonu Pieszego po Puszczy Kampinoskiej, gdzie się często spotykamy, od 2006 roku startuję regularnie w maratonie po Górach Świętokrzyskich, supermaratonie wokół Bydgoszczy, Koneckiej Setce, maratonie mBank eXtreme i maratonie szlakiem ks. Jerzego Popiełuszki. Ponieważ z roku na rok przybywa ciekawych imprez, próbuję swoich sił wszędzie tam, gdzie można piechotą pokonać dystans co najmniej klasycznego maratonu.

Nie tylko wokół jeziora

Dwukrotnie odbierałeś medal za ukończenie współorganizowanego przeze mnie MEMP Kierat. W 2011 roku podczas rozgrywanych na Kieracie Mistrzostw Polski w Pieszych Maratonach na Orientację otrzymałeś też puchar dla najstarszego uczestnika zawodów. Zatem bywasz również na imprezach na orientację.

Początkowo unikałem takich imprez, bo w czytaniu mapy nie czuję się zbyt pewnie, zresztą wzrok już nie ten. Ale jeśli mam z kim startować, to czemu nie. Startowałem nie tylko w Kieracie, lecz również dwukrotnie w Ełckiej Zmarzlinie, raz w Harpaganie i Wielkopolskiej Szybkiej Setce.

I wszystkie te maratony ukończyłeś?

Na Wielkopolskiej Szybkiej Setce nie zaliczyłem niestety wszystkich punktów kontrolnych, choć dystans 100 km pokonałem. A pozostałe ukończyłem w regulaminowym czasie i z kompletem punktów. Stanowczo jednak wolę marsze po wyznaczonej trasie, niż te na orientację. Nie jestem wówczas uzależniony od partnera.


MEMP Kierat 2011 - Henryk z pucharem dla najstarszego uczestnika maratonu (68 lat)
w towarzystwie Dyrektora Zawodów Andrzeja Pilawskiego (po prawej)
i Sędziego Głównego - autora (po lewej).

Rozumiem, że startów w imprezach o trasie liniowej jest więcej.

Nieporównanie więcej. Mogę Ci pokazać wykaz wszystkich zaliczonych przeze mnie maratonów oraz supermaratonów od 2006 roku aż do ostaniego maratonu w Puszczy Kampinoskiej, którego trasę razem przeszliśmy.


















Samych tylko setek naliczyłem 56.
To nieprawdopodobny dorobek osiągnięty w niespełna 9 lat.
I dokonał tego człowiek niemal pozbawiony stawów biodrowych? To niewiarygodne.
Gdybym Ci nie towarzyszył podczas niektórych rajdów, uznałbym to za bajkę.
Twoi koledzy patrzą na Ciebie zapewne z podziwem.


Oni to się ze mnie podśmiewają, bo z uwagi na zwyrodnienie kręgosłupa mam legitymację inwalidzką. Jak się dowiedzieli o moich maratonach to mówią: "Co z ciebie za inwalida? Inwalida, który startuje w maratonach i przechodzi piechotą 100 kilometrów?". Tłumaczę im, że w końcu taki Janek Mela też jest inwalidą, a zdobył już obydwa bieguny. Jak się czegoś bardzo chce, to można pokonać nawet największe przeszkody. Najważniejsza jest motywacja.

W poszukiwaniu nowych wyzwań

W tabelce z zestawieniem Twoich spacerów zauważyłem kolumnę: "kąpiele morsów".
Zawsze wyobrażałem sobie, że "morsy" to ludzie ze sporą ilością tkanki tłuszczowej.
Ty jesteś drobny i szczupły.


Ale nie zawsze taki byłem. Kiedyś miałem nadwagę. To była chyba przyczyna moich późniejszych kłopotów z kręgosłupem. Schudłem, jak zacząłem regularnie chodzić. Jednak kąpiele morsów od kilku lat sobie odpuściłem. Skupiłem się na chodzeniu.

Czy zdobywasz odznaki turystyki kwalifikowanej?

Oczywiście, przede wszystkim Odznakę Turystyki Pieszej. Zdobyłem OTP od popularnej po dużą srebrną, wszystkie stopnie odznaki Za Wytrwałość, brązową odznakę Dla Najwytrwalszych oraz trzy stopnie Odznaki Seniora. Mam też komplet Kolarskich Odznak Turystycznych od małej brązowej po dużą złotą i odznakę Za Wytrwałość. Najsłabiej idzie mi kompletowanie Górskich Odznak Turystycznych. Zacząłem od GOT popularnej, a skończyłem na małej złotej. Góry są trochę za daleko od Olsztyna.
Do odznak PTTK trzeba jeszcze dodać ponad sto odznak z różnych rajdów i maratonów.
Coraz częściej jestem też obdarowywany trofeami dla najstarszego uczestnika imprezy.
Największą satysfakcję dają takie wyróżnienia, na które trzeba sobie zapracować wytrwałą pracą. W 2007 roku w Województwie Świętokrzyskim utworzono tytuł i statuetkę Superpiechura Świętokrzyskiego. Aby taki tytuł otrzymać, trzeba przejść 300 kilometrów w wyznaczonych imprezach. Od 2007 roku startuję regularnie w Twardzielu Świętokrzyskim (100 km), Koneckiej Setce (100 km), Koneckiej Pięćdziesiątce (50 km) i Cross Maratonie (42,192 km). Zdobyłem już 8 takich statuetek. Cross Maraton jest przeznaczony zasadniczo dla biegaczy. Ja biegaczem nie jestem i nigdy długich biegów nie trenowałem, ale mieszczę się w limicie czasu. Zwykle docieram do mety pod koniec stawki, choć dwukrotnie miałem czas poniżej 5 godzin. Dla biegaczy śmieszny, ale ja jestem z niego bardzo zadowolony.

Zdobyłeś już niemal wszystkie odznaki dostępne dla piechura, jednak sądząc po Twoich tabelkach, nie planujesz przechodzić na pieszą emeryturę w ciągu kolejnych 10 lat.
Czy nie obawiasz się, że kiedyś chodzenie może Ci się znudzić?


Znudzić? Raczej, że braknie mi sił. Żeby mieć większą motywację do chodzenia trzeba sobie postawić jakiś cel i starać się go osiągnąć. To może być zdobycie odznaki turystycznej, która ma określony regulamin i motywuje do regularnego wysiłku. Można też cel do osiągnięcia wyznaczyć sobie samemu. Satysfakcja z pobicia osobistego rekordu wcale nie musi być mniejsza.
W 2011 roku przeszedłem 11 stukilometrowych maratonów.
W roku 2012 przeszedłem 314 razy swoją trasę robiąc w sumie 9203 km.
W 2013 roku postanowiłem, że pobiję rekord w chodzeniu bez przerwy, to znaczy tak, aby codziennie pokonać swoją trasę i nie opuścić żadnego dnia. Bo choć od kilku lat robiłem spacery niemal codziennie, to jednak dni przerwy też się zdarzały. Bicie rekordu rozpocząłem we wrześniu 2013 roku. Do końca października nie było dnia, bym nie przeszedł co najmniej 25 km, a wiele razy robiłem po dwa przejścia swojej trasy dziennie. W listopadzie i grudniu zdarzyło się kilka dni, kiedy nie wykonałem pełnej dziennej normy, ale w Boże Narodzenie nie mogłem przecież wyjść z domu na cały dzień, więc poprzestałem na 15 km. W styczniu nie skróciłem trasy ani razu, mimo kilkunastostopniowych mrozów. Bicie rekordu zakończyłem 7 lutego 2014 roku, bo zaczęła się Olimpiada. W sumie w ciągu 140 dni przeszedłem 4363 km. Średni dzienny dystans wyniósł ponad 31 km.
W trakcie odnotowałem pobicie moich czterech kolejnych rekordów:
- przez pięć dni z rzędu pokonywałem codziennie dystans 50 km,
- przez 25 dni z rzędu pokonywałem codziennie dystans 35 km,
- w ciągu jednego miesiąca - października 2013 roku przeszedłem 1272 km,
- w ciągu jednego miesiąca zimowego - stycznia 2014 roku, przeszedłem 1025 km.






Szczegółowa dokumentacja 140-dniowego spaceru


Podsumowanie 140-dniowego spaceru

W trakcie tego 140-dniowego maratonu zaliczyłeś dwa stukilometrowe ultramaratony.
Ja po powrocie z takiej imprezy jestem przez kilka dni niezdolny do większego wysiłku.
Ty po zaliczeniu 110-kilometrowej trasy robisz następnego dnia 40 km w deszczu.


Przyzwyczaiłem się do codziennych spacerów, więc po maratonie nie potrzebuję przerwy. Zniechęcić może jedynie pogoda, ale nie wtedy, kiedy się stoi przed wielkim wyzwaniem, nie wtedy, gdy się bije życiowy rekord.

Henryku, życzę Ci dużo sił do bicia kolejnych rekordów, do stawiania czoła kolejnym wyzwaniom oraz by nigdy nie zabrakło Ci pomysłów na te niecodzienne rekordy.
Tobie i sobie życzę, abyśmy spotykali się jak najczęściej na trasach pieszych maratonów.

Trzech w jednym

Henryk Cygan jest żywym potwierdzeniem znanej zasady: "chcieć to móc".
Historia jego maratonowych wyczynów przywodzi na myśl bohatera zekranizowanej powieści Winstona Grooma "Forrest Gump".


"skoro przebiegłem taki szmat drogi,
to równie dobrze mógłbym zawrócić i biec dalej"

Dla mnie Henryk jest też dowodem na to, że obawy osób uprawiających aktywną turystykę pieszą o to, że chodzenie zniszczy im stawy, są bezpodstawne. Należy jednak zwrócić uwagę na regularność, konsekwencję i wytrwałość w codziennym treningu.
Myślę, że niejeden sportowiec, niejeden trener i niejeden lekarz sportowy mógłby wykorzystać zestawienia i doświadczenia Henryka przy układaniu planów treningowych, bo dla mnie Henryk to zawodnik, trener i lekarz w jednej osobie.

Andrzej Sochoń