Harpagan 32 - Przodkowo 2006

20-21 października 2006 r.


Od początku wiedziałem, że trasa nie będzie łatwa, bo pobliskie okolice pamiętam z poprzednich edycji Harpagana w Drzewinie i Sierakowicach. Teren niezbyt płaski, obfitujący w niedostępne wąwozy i jeziora, drogi kręte. Byłem pełen obaw, a tymczasem chęć towarzyszenia mi na trasie zgłosiło, prócz mojego stałego kompana Tomka wraz z przyjaciółmi kilka osób ufających moim zdolnościom nawigacyjnym bardziej, niż ja sam. Już na długo przed rajdem miejsce w moim tramwaju zaklepał sobie wielokrotny niedoszły Harpagan Rudy Sokół wraz z trójką kolegów, którzy założyli sobie, że tym razem nie odpuszczą i muszą dojść do mety. Przed startem chęć wspólnego marszu zgłasza jeszcze kilka osób, ale gdy kilkusetosobowy tłum wyrusza z Przodkowa tracę orientację, kto idzie razem ze mną, a nawet ilu mam towarzyszy niedoli. Sytuacja nieco się klaruje już w okolicach 2 PK. Tłum szybko rozprasza się po lesie, a nasz tramwaj, mimo narzucenia dosyć ostrego tempa liczy co najmniej kilkanaście wagoników. Czasy osiągane na kolejnych punktach nie napawają optymizmem, mimo, że ani razu nie tracę kontroli nad naszą pozycją i na punkty trafiamy bezbłędnie, choć nie bez problemów. Drogi nie zawsze chcą być tam, gdzie być powinny, a niektóre przecinki są totalnie zarośnięte. Jedyne, co może pocieszać, to fakt, że z punktu na punkt poprawiamy swoją lokatę, kilkukrotnie wyprzedzając i okresowo zgarniając do naszego tramwaju znanych z osiągania bardzo dobrych wyników Czechów. Nocna część trasy była bardzo trudna, ale na szczęście dopisała pogoda. Gdy nastaje dzień, rozpoczyna się mozolne nadrabianie strat. Znowu pdkręcenie tempa i... na ostatnim punkcie przed półmetkiem jesteśmy na całkiem niezłej lokacie, w dodatku przed Czechami. Tylko... co to? Nasz tramwaj jakoś się dziwnie skrócił. Kilka osób musiało nie zauważyć, jak skręcaliśmy. Przymusowy postój i 20-minutowe oczekiwanie na urwane wagoniki. Przerwę wykorzystujemy na udzielanie wywiadów prasowych. Do półmetka przychodzimy przed dziewiątą. Krótki postój i o 9:00 wymarsz. Rudy Sokół z powodu odnowionej kontuzji stopy rezygnuje, kilka osób do naszego tramwaju dołącza, więc znów jest nas kilkanaście osób. Dzień jest przepiękny. W takich warunkach nie mamy większych problemów z nawigacją, trzeba skupić się na wybieraniu jak najkrótszych wariantów przejścia, by mieć choć trochę rezerwy czasowej. Wolałbym uniknąć wyścigu z czasem na wzór poprzedniego Harpagana. Na trasie regularnie spotykamy Czechów. Błądzą niemiłosiernie. Gdy udaje im się nas dogonić, przez pewien czas idą z nami, potem wyrywają do przodu, by na punkt dojść... równo z nami albo po nas. Taki scenariusz powtarza się kilkakrotnie. Na 12 PK nasz tramwaj powiększa się o grupkę pod wodzą Zbyszka, którego poznałem kilka miesięcy wcześniej na Maratonie Piasków, i którego kika razy już na trasie spotykaliśmy. Widać tempo poruszania się mamy podobne. Teraz tworzymy megatramwaj, a że trasa na najbliższym odcinku nie jest najłatwiejsza, w dodatku zbliża się zmrok, nikt nie ma ochoty oddzielać się od stada. Po pokonaniu najbardziej zagmatwanego odcinka dziennej części trasy osiągamy trzynastkę, potem bez większych problemów czternastkę i ruszamy śmiało w kierunku ostatniego przed metą PK. Początkowo planowałem, że do punktu pójdziemy skrajem lasu, lecz gdy ten okazuje się być dość głębokim i zarośniętym wysoką trawą i krzakami wąwozem, dajemy się skusić na marsz nieoznaczoną na mapie dróżką przez las. Droga wije się i w końcu znika w środku lasu. Tnę na azymut, a reszta tramwaju za mną, na skraj lasu, by pokonując liczne zarośla i podmokłą łąkę wkrótce trafić do ostatniego punktu. Czas nienajgorszy. Do mety niecałe 4 km, na ich pokonanie mamy ponad 1,5 godziny. Wybieram najkrótszy wariant praktycznie prosto w kierunku Przodkowa. Reszta za mną. Tymczasem miejsce na mapie, które miało być zagajnikiem okazuje się być w naturze gęstym lasem, a droga, którą wybrałem niknie w zaroślach. Wiem, że od skraju lasu dzieli nas zaledwie kilkaset metrów, więc wycofywać się z obranej trajektorii nie mam zamiaru, jednak komentarzy jakie dobiegają do mnie zza pleców wolę nie słuchać. Jeden z maratończyków zgubił podeszwę, niektórzy przedzierając się przez jeżyny boją się już nie tak o swoje nogi, jak o elastyczne leginsy. Na szczęście przełaj nie jest długi, a widok kościelnej wieży w Przodkowie, który wkrótce ukazuje się naszym oczom wynagradza wszystkie trudy. Nasz dziewiętnastoosobowy tramwaj mknie w kierunku mety. Na ostatniej prostej Czesi, swoim zwyczajem, wyrywają do przodu, by zameldować się na mecie 2 minuty przed naszą siedemnastką. Nasz rekordowy w historii Harpagana tramwaj melduje się na mecie na pozycji 15 z czasem 23 godziny 4 minuty. W sumie spośrod 622 osób, które stanęły na starcie pieszej trasy 32 Harpagana do mety dociera zaledwie 46. Podczas uroczystości zakończenia kilka osób podchodzi do mnie i pyta, czy na kolejnej edycji mogą iść razem ze mną. Nie wiedziałem, że jest aż tylu miłośników przedzierania się przez chaszcze.
To był mój jedenasty start w Harpaganie, ósmy uwieńczony zdobyciem cennego certyfikatu. Faktycznie przeszedłem tym razem ok. 117 km. Kilka nadmiarowych kilometrów, to wynik wyboru nieco okrężnych, ale bezpieczniejszych wariantów przejścia, kilkanaście to efekt krętości kaszubskich dróg, której mapa niestety nie uwzględnia.

Rudy Sokół i ja na jednym z nocnych PK
Rudy Sokół i ja na jednym z nocnych PK


Na mecie - Tomek sprawdza czas
Na mecie - Tomek sprawdza czas