Andrzej Sochoń

O trasie V Limanowskiego Ekstremalnego Maratonu Pieszego KIERAT 2008

"KIERAT 2008 musi być wyjątkowy, bo jest już piąty, czyli jubileuszowy" - taka myśl przyświecała mi podczas planowania trasy tegorocznego maratonu. Ale czym może się ta jego wyjątkowość przejawiać? To pytanie spędzało mi sen z powiek. Najpierw myślałem o zrobieniu kieratowego mixa, czyli o powrocie w miejsca, które odwiedziliście podczas poprzednich edycji, ale doszedłem do wniosku, że w ten sposób dałbym fory starym bywalcom Kierata, a oni są i tak na uprzywilejowanej pozycji, bo choć wszystkich zakamarków Beskidu Wyspowego jeszcze nie odwiedzili, to przynajmniej ogólna topografia okolic Limanowej jest im już znana. I wtedy postanowiłem wyciągnąć Was w Gorce. A zadanie wcale nie było łatwe. Ale o tym opowiem Wam po drodze. Teraz ruszajmy, bo szkoda czasu.

Odcinek 1 - z Limanowej na pole biwakowe na końcu ścieżki przyrodniczej "Ostra" (PK1)

Do tego punktu można dojechać samochodem, ale że droga do Starej Wsi kręta i niebezpieczna, zabroniłem uczestnikom marszu ulicą Marka oraz szosą na jej przedłużeniu, za to oznaczyłem przejście uliczką osiedlową koło hotelu "Jaworz" i dalej cały czas zachodnim brzegiem potoku aż do górnych zabudowań osiedla Tokarzówka. Tu już oznaczeń nie było, ale wystarczyło trzymać się grzbietu Rolskiej Góry i drogi trawersującej od zachodu jej szczyt, aby idąc cały czas prościuteńko trafić na punkt. Nie podejrzewałem, by ktokolwiek mógł na PK1 nie trafić. A jednak. I choć sędziowie byli gotowi nocować pod Ostrą w oczekiwaniu na zaginioną owieczkę, kazałem im punkt zamykać w przeświadczeniu, że nieszczęśnik albo sobie odpuścił, albo ominąwszy jedynkę dawno poszedł już dalej.

Odcinek 2 - do mostku na Szczawskim Potoku (PK2)

Wariantów przejścia tego odcinka było sporo. Szczególne pole do popisu dawało dojście do Przełęczy Słopnickiej. Można było z PK1 nieco się cofnąć i skrajem lasu koło zabudowań zejść do Słopnic, potem główną drogą na przełęcz - okrężnie, niezbyt ciekawie i wytracało się sporo wysokości. Można było trzymać się szlaku rowerowego, lecz ten skręca w pewnym momencie w kierunku Cichonia. Cichoń - skądinąd ładna górka - trochę był nie po drodze i trochę wysoko. Ja postanowiłem wybrać wariant krótki i płaski, co wymagało nieco kombinowania, przekroczenia kilku jarów, wstępnego ubłocenia obuwia, ale pozwoliło mi dość szybko znaleźć się na osiedlu Piechotówka, skąd na przełęcz już tylko parę kroków. Z Przełęczy Słopnickiej drogą koło boiska sportowego i skrajem lasu w kierunku Jasionika. Zaraz za grupą zabudowań drogą w dół do przepięknej doliny Szczawskiego Potoku. Miłośników zbierania grzybów zachęcam do odwiedzenia tych okolic jesienią. Dwójki ominąć się raczej nie dało i chyba tylko trudnemu nawigacyjnie odcinkowi stokami Cichonia przypisać mogę problemy niektórych maratończyków z dotarciem do tego punktu na czas. A obsady sędziowskiej trzymać tu w nieskończoność nie mogłem, bo musiałem ją przerzucić w dolinę Wierzbienicy (PK9), gdzie prowadzący Paweł Dybek dotarł jeszcze przed zamknięciem PK2.

Odcinek 3 - do Zajazdu "Głębieniec" w Szczawie (PK3)

Trzymając się cały czas doliny Szczawskiego Potoku, potem szosą w kierunku centrum Szczawy i oświetloną ulicą w dolinie Głębieńca można było dojść prosto na punkt, schowawszy mapę i kompas do kieszeni. Odcinek wydaje się banalnie prosty. Dokładnie tak jechałem samochodem podczas zawodów, jednak podczas obchodu trasy wybrałem wariant bardziej ambitny i poszedłem drogą, która na mapie łączy osiedla Groń i Muchy. W rzeczywistości od strony północno-wschodniej dość trudno tę drogę namierzyć, więc takiego wariantu nikt chyba nie wybrał. Bo nocą i na prostej drodze można się zgubić. Gdy podczas zawodów w strugach deszczu wracam samochodem z polany Trusiówka do Limanowej dostrzegam na szosie dość licznych maratończyków wychodzących z doliny Szczawskiego Potoku i podążających jak jeden mąż w kierunku stacji benzynowej. Po co oni tam idą? Zatankować!? A może się wycofują. Zwalniam. Uchylam okno: "Czy idziecie do Głębieńca?". W odpowiedzi słyszę: "Tak, ale nie możemy podjeżdżać, bo to są zawody". Nie poznali sędziego głównego, ale egzamin na uczciwość zdali celująco. "A jesteście pewni, że idziecie w dobrym kierunku?" - rzucam na pożegnanie. Chyba nie byli, bo wyciągnęli mapę i po chwili zrobili w tył zwrot.

Odcinek 4 - na Polanę Trusiówka (PK4)

Oj, co ja się nagłówkowałem, jak poprowadzić trasę przez Gorce. Tyle tu ciekawych i uroczych miejsc, ale te będące w zasięgu kieratowiczów, w większości położone niestety na terenie Gorczańskiego Parku Narodowego. A Park ma swojego gospodarza i ma przepisy, których łamać nikomu nie wolno. Początkowo planowałem zlokalizować punkt dopiero na Polanie Papieżówka, tym bardziej, że jeszcze we wrześniu ubiegłego roku most na Kamienicy w rejonie polany Trusiówka był rozebrany. Jednak podczas uzgodnień trasy z Dyrekcją Gorczańskiego Parku Narodowego, wyraziłem zgodę na przesunięcie punktu na polanę Trusiówka, gdzie zbudowano nowy most. Najprostszy wariant trasy prowadził początkowo szlakiem czarnym do Nowej Polany, potem niebieskim w dół do Rzek i prosto do PK. Z Nowej Polany można było próbować skrótu wprost do Trusiówki ścieżkami nieoznaczonymi na mapie, choć nocą było to dość trudne i nieco ryzykowne. Ale i na szlaku niektórym uczestnikom Kieratu udało się pobłądzić. Widocznie zapędzili się w dolinę Głębieńca zbyt głęboko. Może stąd jego nazwa?

Odcinek 5 - Na Turbacz (PK6)

Ano właśnie. Na Kierat przyjeżdżają orientaliści, a ja im serwuję spacerek górskimi szlakami. A inaczej na terenie Parku Narodowego nie wolno. Odcinek ten tak wpasowałem w całą trasę, aby wypadł nocą. Słabsi w nocnej nawigacji będą się cieszyć - pomyślałem. Nie sądziłem, by ktokolwiek mógł tu błądzić, bo szlaki całkiem dobrze utrzymane. Początek szlakiem niebieskim do polany Papieżówka. Wspaniały odcinek spacerowy z punktem widokowym na... żaby. Na polanie Papieżówka odrestaurowany szałas, w którym Kardynał Karol Wojtyła, przyszły Papież, zatrzymywał się chcąc popracować w ciszy i spokoju. Obok szałasu głaz z informacją o tym niezwykłym Pustelniku. Czy da się przeoczyć takie miejsce? Da się, jeśli się w ogóle do niego nie dojdzie. A tak zrobili niektórzy zawodnicy, co to ich jakaś przemieniona w żabę księżniczka naciągnęła na skręcenie w ścieżkę przyrodniczą, którą idąc z wielkim trudem i mozołem doszli w końcu aż do... jakiegoś znanego im miejsca - na polanę Trusiówka. Sądząc po śladach na wszechobecnym błocie stwierdzić muszę, że większość zawodników podążała właściwą drogą, choć byli i tacy, których nawet wizja kary czasowej za ominięcie lotnego punktu kontrolnego nie powstrzymała przed ścięciem zakosów ścieżki spacerowej, szlaku rowerowego i konnego, które na tym odcinku idą cały czas razem. Trochę mi żal tych, którzy karę czasową otrzymali nie za skracanie drogi, czy absencję na odprawie technicznej, ale zwykłe gapiostwo. A mogło się tak zdarzyć gdy ktoś szedł "na pamięć", bo drogę zna z górskich wycieczek lub zamiast uważać na znaki, wpatrywał się w plecy tego co szedł przed nim lub w ślady na błotku. Bo punkt był na zakręcie i rozwidleniu dróg, na drzewie z kompletem oznaczeń szlaków turystycznych, a okalające go biało-czerwone taśmy widoczne były w dzień już z odległości ok. 100 metrów, nocą pewnie trochę gorzej, jeśli ktoś szedł tylko z kocim oczkiem. Gwarantuję jednak, że ci, którzy trzymali się szlaku, nie przeszli obok lampionu z perforatorem w odległości większej niż 4 metry, bo się nie dało. Lampion i taśmy zostały zdemontowane w sobotę o godz. 20:00 i były w stanie nienaruszonym. Wniosek jest jeden: jak się idzie szlakiem, trzeba uważać na znaki. W sumie kary czasowe nie były dotkliwe i nie miały większego znaczenia dla klasyfikacji, mogły kogoś co najwyżej przesunąć o 1 czy 2 oczka w dół. A dalsza droga na Turbacz błotnista dla podniesienia ekstremalności rajdu i cały czas pod górkę. Za to po osiągnięciu grzbietu na Jaworzynie Kamienickiej komfortowe drogi i wspaniałe widoki, które czekały na tych, co się zanadto nie pospieszyli. Schronisko na Turbaczu przyjmowało maratończyków gościnnie. Niektórym wcale nie spieszyło się w dalszą drogę i ucięli tu sobie nawet krótką drzemkę. Widoki na rozświetlony latarniami Nowy Targ, wschód słońca i wyłaniające się z morza mgieł Tatry szczęściarzom zapierały dech w piersiach.

Odcinek 6 - zejście do "Orkanówki" (PK8)

Szlak zielony to chyba najmniej uczęszczana, lecz jedna z najpiękniejszych dróg na Turbacz. Jest dość trudna i nieprzyjazna dla biegaczy, bo sporo tu śliskich korzeni, omszałych skał, poprzewracanych w poprzek drogi drzew, ale miłośnikom dzikiej przyrody i samotności z pewnością szlak ten bardziej się powinien podobać, niż zdeptana droga z Kowańca, czy malowniczy, ale w sezonie licznie odwiedzany przez turystów czerwony GSB. Tuż za Czołem Turbacza zmyłkowe rozwidlenie szlaków. Byli tacy, którzy zapędzili się szlakiem niebieskim (lub jak to określili nasi goście z Czech "modrym") do Koninek. Sądząc po ilości kar za ominięcie lotnej siódemki, były to przypadki odosobnione. Chyba więcej problemów przysporzyło niektórym odnalezienie samej "Orkanówki" już poza granicą Gorczańskiego Parku Narodowego. A willa "Orkanówka" to kolejne magiczne miejsce na naszych kieratowych trasach. Wybudowana przez Władysława Orkana w miejscu gospodarstwa, w którym się urodził. Gdy będziecie kiedyś w tej okolicy, koniecznie się tu zatrzymajcie. Przewodniczka - pani Jadwiga Zapała mieszka tuż obok i nawet jeśli muzeum jest zamknięte, można do niej zatelefonować i poprosić o oprowadzenie.

Odcinek 7 - do doliny Wierzbienicy (PK9)

Nie zamierzałem asfaltować do Niedźwiedzia, więc z "Orkanówki" wycofałem się pod granicę GPN i dalej drogami przez hale, łąki i pola niemalże na azymut w kierunku szkoły w Koninie, potem w kierunku przystanku PKS obok kościoła w Mszanie Górnej. Stąd cały czas wzdłuż potoku Wierzbienica wprost do punktu.

Odcinek 8 - do Półrzeczek (PK10)

To był odcinek krótki, ale dosyć trudny. Ja ambitnie doliną potoku, potem leśnymi ścieżkami i przez moje ulubione krzaczory doszedłem do zielonego szlaku na północny-zachód od Kiczory, kawałeczek w dół szlakiem i wyraźną choć dość zarośniętą ścieżyną prosto do Półrzeczek i prawie prosto na punkt, czyli do ostatniego domu przed końcem asfaltu.

Odcinek 9 - na Polanę Wały (PK11)

I znów krótki odcinek. Tnę leśnymi ścieżynami i trochę na przełaj wprost na punkt. Po drodze przecinam nieoznaczoną na mapie nową drogę stokową ze szlakiem rowerowym. Mniej ambitny wariant sprowadził niektórych szosą do szlaku zielonego i bezpiecznie do polany Wały, ale nie był to wariant optymalny. Na polanie Wały można zatrzymać się w miesiącach letnich w bazie namiotowej prowadzonej przez SKPB z Katowic.

Odcinek 10 - na Przełęcz Rydza-Śmigłego (PK12)

Można było cały czas szlakiem przez Mogielicę, można było spuścić się z powrotem do Półrzeczek i biec asfaltem przez Jurków i Chyszówki (okrężnie, asfaltowo i w dodatku nie dawało to żadnej oszczędności w podejściach), można było wreszcie iść szlakiem, ale trochę sobie skrócić. Podczas obchodu trasy pogoda mnie nie rozpieszczała - wiał silny wiatr, kropił deszcz, a mgła ograniczała widoczność chwilami do kilkunastu metrów. Jednak Mogielicę, a w szczególności Polanę Stumorgową w takich warunkach uwielbiam. Szczyt ominąłem trawersem od zachodu drogą bez znaków i niebieskim szlakiem. W odpowiednim momencie trzeba z niebieskiego odbić i przez polanę wskoczyć na zielony. Bardzo milutki skrócik. Zejście na przełęcz szlakiem bezproblemowe. Na przełęczy czekała na wytrwałych piechurów niespodzianka: żurek z kiełbaską przygotowany przez teściów jednego z uczestników maratonu, państwa Krynickich. Takiego cateringu na trasie żadnego z dotychczasowych Kieratów jeszcze nie było. Ale jak jubileusz, to jubileusz.

Odcinek 11 - przez Łopień (PK13)

Rok temu obiecywałem, że wrócimy na Łopień i słowa dotrzymałem. Z PK 12 idę kawałek drogą na północny-wschód a potem wchodzę w las i tnę prawie prosto na północ. Trochę ścieżkami grzybiarzy, trochę na przełaj. Po dojściu na grzbiet zostawiam po lewej ręce bagna łopieńskie, przechodzę pod szczytem Łopienia Środkowego i idąc nadal prosto na północ wchodzę na żółty szlak rowerowy. Właściwie to on przychodzi do mnie z gęstwiny, przez którą rower to trzeba chyba na sznurku przeciągać. Szlak ten, którego nie ma na mapie, podobnie jak innych rowerowych szlaków, które na Łopieniu parę lat temu wyznaczono, doprowadza mnie wprost na polankę, gdzie postanowiłem umiejscowić punkt kontrolny w przyczepie campingowej. Na szczyt raczej by się jej wciągnąć nie dało.

Odcinek 12 - do kapliczki pod Stronią (PK14)

Do szosy droga oczywista. Przecinam ją koło pomnika papieskiego. Dalej główną drogą przez Podłopień. Łososinę przekraczam przez most w os. Zapałówka. Kawałek wzdłuż toru kolejowego i prosto w górę najpierw ścieżką koło zabudowań, potem starym czerwonym szlakiem rowerowym prosto do kapliczki. Aż dziw bierze, że tu wysoko, w miejscu gdzie nawet latem ciężko dojechać, mieszka całkiem sporo ludzi i wciąż rosną nowe domy. A dojechać tu samochodem można od strony Zawadki, ale aby to uczynić trzeba pokonać niezły labirynt asfaltowych i wyłożonych betonowymi płytami dróg. Za to okolica jest tak malownicza, że chciałoby się tu zostać na zawsze. To chyba wszystko tłumaczy.

Odcinek 13 - do Pasierbca (PK15)

W miarę prosty nawigacyjnie, dedykowany półprzytomnym maratończykom. Dużą drogą wyłożoną płytami, potem gruntową północnym trawersem góry Zęzów. W os. Piekiełko koło kapliczki dochodzę do szlaku niebieskiego. Gdy szlak zakręca w lewo do os. Stara Karczma odbijam drogą asfaltową w dół, nad potokiem w prawo i zaraz dalej w lewo do Pasierbca. Punkt zlokalizowany w gościnnych progach szkoły w Pasierbcu. Był to najdłużej funkcjonujący punkt kontrolny na trasie tegorocznego maratonu. Jeśli kiedykolwiek powrócicie w te okolice, radzę odwiedzić sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia, zlokalizowane nieco powyżej szkoły. Zabytkowy, słynący cudami obraz znalazł miejsce w kościele o dość nowoczesnej bryle, którego charakterystyczny trójkątny dach góruje nad okolicą niczym latarnia morska.

Odcinek 14 - do Limanowej (META)

Do Łososiny Górnej najpierw szlakiem żółtym. Przecinam szosę i idę drogą szutrową aż do mostu kolejowego. Torem do głównej ulicy w Sowlinach. Przy skrzyżowaniu z drogą krajową koło kościoła schodzę na deptak nad rzeką Sowlina, który doprowadza mnie prosto pod hotel "Siwy Brzeg".

I jestem na mecie. Na liczniku równe 100 km, na wysokościomierzu 3500 m przewyższeń. Czy ta trasa nie była aby za łatwa? Zapytajcie tych, którzy nie dali rady dojść do mety. Łatwa? Śmiechu warte. A ci co przeszli - obejrzyjcie ich stópki. A że na mecie zameldowało się ponad 100 twardzieli i twardzielek... Tylko mnie to cieszy i mam nadzieję, że za rok ten wyczyn uda się jeszcze liczniejszej grupie śmiałków. Nie będę podnosił poprzeczki. Obiecuję i już teraz zapraszam Was wszystkich na kolejny Kierat.
No to kończę i gnam w góry budować dla Was kolejną trasę na 2009 rok.