Beata Ostachowska-Małucha

MIŁY BRACIE, JAK BAWIŁEŚ SIĘ W KIERACIE ?

Kierat?! A co to takiego?!

Każdy na ten sam temat na pewno rzuciłby inne światło. Innym okiem popatrzy organizator, sponsor, sam uczestnik no i kibic. Nie będę się wypowiadać za innych w tej kwestii, tylko zrobię to po prostu z punktu widzenia kibica-żony Tomasza Małuchy.

Ponieważ ja również kocham chodzenie po górach, postanowiłam wybrać się wraz z moim bratem, Krzychem Ostachowskim, ku nadchodzącemu Tomkowi.

Plan był taki: z bazy podchodzimy do ostatniego punktu, robimy w sposób nie rzucający się w oczy zdjęcie mojemu mężowi, nie przeszkadzamy w zawodach i grzecznie wracamy.

W zeszłym roku dał nam tę szansę i ma dzięki temu fotki. Tym razem nie docenił mojej plenerowej twórczości artystycznej i nawet nie umożliwił mi doskonalenia się w tej dziedzinie. A to Łobuziak jeden!

Wstyd się przyznać, ale nie znaleźliśmy z bratem w porę właściwej ścieżki do ostatniego punktu.

Nagle! Dzwoni telefon, wyświetla się "Tomenio": - Przygotuj się, zostało 500 m! Powiedziałam "OK", a pomyślałam inaczej: Że co?! Jemu zostało 500 m, a mnie 2 km! Ciekawe, kto będzie pierwszy?! No dobra. Czasem biegam, więc na brak kondycji nie narzekam. A więc, nogi za pas i długa.

Gnębiły mnie później częściowe wyrzuty sumienia, bo zostawiłam brata, ale... z mapą.

Na widok dobiegającej do mety (mnie), Tomek oznajmił chłopakom:
- O! Pierwsza kobieta!
Tomek stwierdził, że nawet dobrze, że się spóźniłam, bo warto było zobaczyć przerażone miny zwycięzców.
Zaskoczona tak wspaniałym wynikiem męża ucałowałam nie tylko jego, ale całą czołówkę zawodników po kolei. Obok stało jeszcze dwóch panów. Z początku nie wiedziałam, kim są, więc zapytałam, czy też biegli. Odpowiedzieli przecząco, ale za chwilę tego żałowali. O mały włos, a panowie Goprowcy też by się załapali na całusa.

Od chwili spotkania z mężem, rola żony wzbogaciła się o rolę "Siostry miłosierdzia", jak to określił Marcin Krasuski jeden z dwóch kolegów, z którymi Tomek przybiegł ex aequo na 3 miejscu. Kierat pozostawił na ciele Tomka kilka darów.
Opuchnięte i sine prawe golenie + opuchnięte obie kostki jak oczy boksera po stoczonej walce na ringu. Schłostane gałęziami obie nogi jak po zabawie z kotem z zespołem ADHD. No i na deser placki cytrynowe ... yyy ... plecki z żółtym osoczem. Każdy widział w tych plecach coś innego.
Wojtek Łachut nieco świętości: stygmaty.
Właściciel pleców (dziwne, he he, widział swoje plecy): ślady po mackach ośmiornicy. Ci ludzie po Kieracie widzą różne rzeczy. Nie wiem, jakie jagody jedli w tych lasach? ... Ja byłam realistką: jedna wielka rana! Łeeeee! Ale kocham plecy mego męża.

"Ale gdyby nie te rany, to dziwne by było, żeby Tomek pokonał Kierat w 15 godzin 36 minut" - dorzucił ciepło mój tato (Leszek Ostachowski) po naszym powrocie do Krakowa.

Jak widać nie ma nic za darmo.

Ale sprawy duchowe górują nad cielesnymi.

Ponieważ mój mąż zasłużył sobie w 100% na nagrodę, zafundowałam mu wycieczkę po Limanowej. He, he, ale jestem wredna - wycieczka.
Pierwszy punkt kontrolny zorganizowałam w Restauracji "Apollo". Ale żeby go zaliczyć i zjeść hot-doga, Tomek musiał zejść po schodach wspierając się kijkami. Zaliczył.
Drugi punkt kontrolny przygotowałam mu w kawiarni. Tu nie okazałam się tak wredna jak poprzednio. Ponieważ była to już końcówka, ułatwiłam mu i wejście z rynku do kawiarni było z tego samego poziomu. Z racji tego, że punkt był łatwy do zdobycia, nagroda została pozbawiona treści mięsnej. Tomek wypił tylko koktajl. Oczywiście nie zabrakło też piwa, które lało się przez Tomkowo-kieratowe gardło, ale to działo się już w sypialni wieloosobowej. Inny rodzaj nagrody też się później pojawił, ale nie będę się tym chwalić na głos.

Podczas kawiarnianej rozpusty wyciągnęłam od Kieratowicza cenne informacje. Posłuchajmy, co mówił Tomasz Małucha, zdobywca 3-ego miejsca VI Limanowskiego Ekstremalnego Maratonu Pieszego KIERAT 2009.

Oto kilka wątków i osobistych wrażeń Tomka.

Pizza
- Na pewnym końcowym odcinku trasy, walczyłem z samym sobą i z moim mózgiem, któremu obiecałem "Jeśli dobiegniesz do końca, to dostaniesz pizzę".
A on na to: "No doooobra, pobiegnę".
Mózg dotrzymał słowa, tak i ja dotrzymałem swojego.

Szczebel
W życiu spotykamy się z kilkoma rodzajami szczebli: szczebel od drabiny, szczebel do kariery i Szczebel właściwy. Skupmy się na tym ostatnim:
- Jak doszliśmy do Szczebla, to mnie i Kubie zabrakło wody. Jak zobaczyłem z tyłu plecaka u Wojtka butelkę z wodą, to myślałem, że mu ją wyrwę. Nie musiałem długo myśleć, Wojtek się napił i dał nam resztę. To było cudowne.

Ministerstwo Głupawych Kroków
W kieratowski weekend na ulice Limanowej wypełzły dziwnie poruszające się jednostki ludzkie. Ich krok był bardzo statyczny, wyważony, często kowbojski. Niekiedy zdarzało się, że kijki były przedłużeniem ich górnych kończyn. Miło było ich obserwować i nietrudno było ocenić, że byli to ludzie wyglądający na dobrze zorganizowanych, bo pośpiech nie dominował w ich w życiu. Klimat niczym z Ministerstwa Głupawych Kroków z Monty Python`a.
Czyżby to zasługa Kierata? ...

Setka to nie tylko KIERAT
Przechadzając się z moim mężem po Limanowej, w pewnym momencie dostrzegliśmy dziwnie poruszającego się mężczyznę. Niebezpiecznie chwiał się na boki, choć wiatr już dawno ustał. Myśleliśmy, że to jeden z uczestników Kierata, ale garnitur go zdradził i okazało się, że nie. Diagnoza Tomka była trafna:
- Dosłownie łyknął setkę!

Uroczyste zakończenie zawodów, zostało poprowadzone z pełnym profesjonalizmem i z pasją. Widownia pękała w szwach. Była pełna kibiców, a przede wszystkim zwycięzców. Bo w tych zawodach, jak powiedział Sędzia Główny, pan Andrzej Sochoń, wszyscy są zwycięzcami. Zwyciężyli już tym, że wystartowali w tak trudnych zawodach. Atmosfera tych zawodów jest niesamowita i niepowtarzalna. Każdy kto tam był, na pewno mógł to odczuć.

Chcemy wraz z mężem serdecznie podziękować Organizatorom za poświęcenie i zawodnikom za dostarczenie niezapomnianych emocji. Momentu wzruszenia dostarczył również pan Andrzej Sochoń, który pięknie podziękował swojej żonie.

Dziękuję,
Beata Ostachowska-Małucha