Andrzej Sochoń

O trasie IX Międzynarodowego Ekstremalnego Maratonu Pieszego KIERAT 2012

Jak co roku wyruszam na Kierat. To już dziewiąta trasa, więc miejsc w Wyspowym, gdzie jeszcze Kierat nie dotarł wciąż ubywa. Czy uda mi się pójść tak, aby odkryć nowe nieznane jeszcze uczestnikom maratonu miejsca? Zobaczymy.
Do opisu załączam mapki z moimi autorskimi wariantami przejścia pomiędzy punktami kontrolnymi, które oznaczyłem fioletowymi strzałkami.
Fioletowe kółka oznaczają miejsca, gdzie trzeba było zachować szczególną czujność i kontrolować kierunek marszu, by nie zginąć w plątaninie nie zawsze wyraźnych ścieżek. Przypuszczam, że po Kieracie niektóre z nich zamieniły się w solidnie wydeptane drogi.
Strzałkami pomarańczowymi oznaczyłem alternatywne warianty przejścia, do których odnoszę się w opisie trasy.
Czerwone cyferki to miejsca, z których pochodzą załączone do opisu fotografie.

Odcinek 1 - z Limanowej do Żmiącej (PK1)

Zaczynam od kryterium ulicznego. Przewidując, że na Kieracie pojawi się ponad pół tysiąca zawodników, od razu planuję, że na początkowym odcinku zaistnieje potrzeba zabezpieczenia trasy przez policję. Ten odcinek oznaczam na mapie jako linię obowiązkowego przejścia. Kończę ją w miejscu rozwidlenia dróg w osiedlu Sarczyn. Dalej "róbta co chceta". Ja wybieram wariant przez Sałasz (5) korzystając z zielonego szlaku pieszego oraz szlaku rowerowego, który doprowadza mnie wprost na punkt kontrolny (8). Można było oczywiście kulminację Sałasza próbować ominąć okrążając jego zachodni szczyt przez przełęcz Pod Sałaszem i szukając drogi przejścia koło górnych zabudowań wsi Jaworzna, jednak był to wariant okrężny, biegnący niezbyt pewnymi drogami, to wznoszącymi się, to znów opadającymi. Nieznaczna w efekcie oszczędność podejść nie rekompensowała nadłożonej drogi i straconych widoków spod Sałasza. Można też było z osiedla Kunówka kierować się wprost na grzbiet Sałasza, prawie nic nie oszczędzając, za to ponosząc ryzyko przeprawy przez strumyk i przedzierania się przez zarośla.

Odcinek 2 - do cmentarza na Jastrząbce (PK2)

Wędruję asfaltem w dół wsi Żmiąca. Ilekroć odwiedzam te strony, wracają wspomnienia z dzieciństwa. W latach 60-tych ubiegłego wieku Żmiąca nie była jeszcze zelektryfikowana. Mieszkańcy postanowili więc wykorzystać energię płynącego przez wieś wartkiego Żmiąckiego Potoku. Przy każdym niemal domostwie zobaczyć można było koło wodne, służące głównie do napędu maszyn gospodarskich, ale oglądałem również warsztat stolarski z piłą i tokarką napędzanymi siłą wody. Dwa obiekty we wsi: szkoła i kościół (1) miały oświetlenie elektryczne z własnych elektrowni wodnych. Bardzo lubiłem obserwować pracę tartaku wodnego w pobliskich Strzeszycach. Dolina Żmiąckiego Potoku była wówczas żywym skansenem. Po zelektryfikowaniu, niepotrzebne i nieużywane koła wodne stopniowo zaczęły znikać. Dziś można zobaczyć pracujące koło wodne w pobliżu stawów rybnych (2) w centrum wsi. Miejsce to warto odwiedzić podczas letniego wypoczynku. Można tu kupić lub samodzielnie złowić pstrąga, można też podelektować się jego smakiem, a nawet samodzielnie go sobie przyrządzić. Ale wracam na trasę. Mijam szkołę i po kilkuset metrach skręcam w lewo z głównej drogi, następnie drogą między domami podchodzę na stok wzniesienia Dział. Aby nie nabierać wysokości, którą i tak zaraz stracić będę musiał, skręcam na północ pomiędzy padoki prywatnej stadniny koni (3) i dochodzę do utwardzonej drogi (4), która doprowadzi mnie do mostu w Jaworznej (5), najlepszego miejsca do przekroczenia Łososiny. Na odcinku pomiędzy kościołem w Żmiącej a mostem można było pokusić się o skrót, obchodząc Dział od południa. Był to wariant nieco krótszy, ale z większą sumą przewyższeń, nadto wymagający większej czujności przy nawigacji. Dalej droga na grzbiet Jastrząbki oczywista. Na grzbiecie opuszczam na jakiś czas asfalt, by po krótkim marszu polną a następnie leśną drogą dojść do położonego w niezwykle malowniczym miejscu cmentarza z czasów I wojny światowej na Jastrząbce. Teraz drogi do cmentarza są oznaczone i dobrze utrzymane, ale za czasów mojego dzieciństwa cmentarz był ukryty wśród zarośli i bez pomocy miejscowych nie sposób go było odnaleźć. Obecnie cmentarz jest uporządkowany, odrestaurowana została również zabytkowa drewniana kaplica (8) w jego centralnej części. Przystaję tu na chwilę, aby podelektować się przepięknymi widokami.

Odcinek 3 - do Pasierbca (PK3)

Spod cmentarza ruszam asfaltową drogą na zachód. Po chwili droga zmienia się w polną i skręca na południe. Idąc cały czas skrajem lasu szybko wytracam wysokość, następnie odbijam ścieżką na zachód i schodzę do doliny w pobliżu starego kamiennego kościółka (1). Idę kilkaset metrów na południe, za mostkiem skręcam w prawo w asfaltową drogę osiedlową. Od tej chwili idę niemal na azymut w kierunku Pasierbca, korzystając z osiedlowych dróg. Największe podejście pod Laskową Górę. Potem drogi trawersujące od południa masyw Kamionnej same układają się w optymalną z mojego punktu widzenia trajektorię. Po drodze jedno tylko nieco trudniejsze miejsce, gdzie droga się urywa i trzeba małą ścieżką i polną miedzą dojść do kolejnej osiedlówki. Wiem, że niektórych podkusiło, aby do Pasierbca dojść zaliczając po drodze szczyt Kamionnej. Kilometrowo taki wariant mógł być równorzędny lub minimalnie dłuższy od mojego, ale sumę przewyższeń miał znacznie większą. W dodatku mój wariant wcale nie był trudny nawigacyjnie. Punkt zlokalizowany na stadionie w Pasierbcu (4). Obsługę zawodników podczas maratonu zapewnili młodzi zawodnicy miejscowego klubu sportowego pod okiem swojego trenera.

Odcinek 4 - pod górę Wierzyki (PK4)

To najbardziej asfaltowa część trasy. Wiem, że maratończycy będą pokonywać ten odcinek nocą. Jeśli będzie deszcz lub gęsta mgła, będą mi wdzięczni za możliwość marszu lub biegu pewnymi drogami, jeśli pogoda dopisze będą z pewnością narzekać na zbyt duże ilości asfaltu. Ja pokonuję ten fragment trasy w samo południe w trzydziestostopniowym upale. Nawet zdjęć nie chce mi się robić, choć teren jest niezwykle malowniczy. Wybieram wariant jak najbardziej płaski i chyba najkrótszy. Do skrzyżowania z zielonym szlakiem prowadzącym na Kostrzę droga jest oczywista. Tu krótki fragment, gdzie trzeba uważać na kierunek marszu, bo drogi nie do końca zgadzają się z mapą. Wkrótce znów spotykam dużą drogę asfaltową, która doprowadza mnie wprost na kolejny punkt kontrolny - polanę (3) pomiędzy Świnną Górą i górą Wierzyki.

Odcinek 5 - do Porąbki (PK5)

Ten odcinek można było pokonać na co najmniej dwa sposoby o równorzędnych parametrach. Oczywiście ja preferuję wariant mniej asfaltowy. Po krótkim odpoczynku na polanie schodzę asfaltówką do skrzyżowania z szosą do Wilkowiska. Przecinam ją w jej najwyższym punkcie i dalej kieruję się wprost na szczyt góry Dział z okazałym kamiennym krzyżem. Przed kilku laty był tu zlokalizowany punkt kontrolny. Dalej cały czas grzbietem aż do świeżo wyasfaltowanej drogi ze Stróży do Zadziela przez os. Sarys. Przed spotkaniem z tą drogą trzymam się bardziej grzbietu, niż głównej drogi, która chce mnie sprowadzić na jego północny stok. Kilkaset metrów asfaltem w kierunku Zadziela, potem południowym trawersem (1) w kierunku górnych zabudowań wsi Stróża. Przy zbiegu dwóch potoków zmieniam kierunek z północno-zachodniego na południowo-zachodni i doliną dochodzę wprost do punktu zlokalizowanego w niezbyt może uroczym, ale bardzo charakterystycznym miejscu przy ruinach domu (3). Wariant niezwykle malowniczy w dzień, ale i nocą przy dobrej pogodzie jest na co popatrzeć. Wariant drugi dla mniej ambitnych i nie mających awersji do asfaltu. Z PK4 kieruję się leśną drogą (5) na zachód przez górę Wierzyki do centrum Wilkowiska. Dalej cały czas idę szosą aż do Stróży. Zaraz za kościołem skręcam na południe, mijam charakterystyczny zabytkowy budynek szkoły (8) i wkrótce dochodzę do zbiegu dwóch potoków. Ten wariant jest minimalnie dłuższy od poprzedniego i tylko pozornie bardziej płaski, bo choć z początku unika się ok. 70 m podejścia na górę Dział, to wysokość wytraconą podczas marszu szosą przez Wilkowisko do osiedla Zalasek, trzeba odzyskać podchodząc do górnych zabudowań wsi Stróża. Wychodzi tego dokładnie tyle samo, tylko nieco łagodniej.

Odcinek 6 - do Kasiny Wielkiej (PK6)

Z punktu idę jeszcze kawałek wzdłuż potoku, potem odbijam polną drogą na zachód. Podczas maratonu poziom wody w potoku nie był wysoki, ale po silnych opadach lub podczas wiosennych roztopów potok jest nie do przejścia suchą stopą. Wówczas można podejść jeszcze kawałek na południe i skorzystać z metalowej kładki. Przedeptana tu ścieżka łączy się z polną drogą, którą dochodzę do zabudowań wsi Porąbka w osiedlu Rola (1). Osiedlową asfaltówką maszeruję do głównej szosy, którą przekraczam, by po chwili spotkać tor kolejowej linii transwersalnej. Do Kasiny Wielkiej można dojść drogą, która biegnie ponad torem po jego południowej stronie, można też uniknąć drobnych podejść i kilku błotnistych miejsc maszerując wzdłuż toru. Marsz po torach nie jest zbyt przyjemny, choć ja, jako były kolejarz, nigdy nie potrafię go sobie odmówić. Na tym odcinku spotkanie z pociągiem graniczy z cudem, bo choć linia kolejowa jest utrzymana w stanie umożliwiającym przejazd, jednak obecnie kursują tu tylko pociągi retro kilka razy do roku w sezonie turystycznym i wyłącznie w porze dziennej. Nie rozwijają one zawrotnych prędkości, a głośne i częste trąbienie informuje o ich obecności na długo przed pojawieniem się w zasięgu wzroku. Spod stacji kolejowej w Kasinie Wielkiej kieruję się wprost do centrum wsi, gdzie w kompleksie szkolnym (4) urządzony został kolejny punkt kontrolny. To już półmetek maratonu, czas na dłuższy odpoczynek. Do tej właśnie szkoły uczęszczała nasza mistrzyni Justyna Kowalczyk. Do szkoły nie miała daleko, bo jej rodzinny dom znajduje się po przeciwnej stronie ulicy. Kto się rozejrzał, ten zobaczył, a kto nie zobaczył, ten musi koniecznie przyjechać do Kasiny Wielkiej jeszcze raz. A warto. Latem można stąd wyruszyć na Śnieżnicę, Ćwilin, Lubogoszcz, Ciecień i Lubomir, zimą pozjeżdżać na nartach ze stoku pod Śnieżnicą. To doskonałe miejsce do wypoczynku dla tych, którzy pragną oderwać się od pracy i mieć święty spokój. Można się nie obawiać telefonu od szefa, bo w tej wciśniętej pomiędzy góry miejscowości nie ma zasięgu żadna sieć telefonii komórkowej.

Odcinek 7 - pod Ćwilin (PK7)

Droga do PK7 bez alternatywy. Kieruję się asfaltową osiedlówką na południe wzdłuż potoku Kotówka. Drogę krajową można było przekroczyć dochodząc do os. Wydarte przez kotę 606 lub dojść do tego osiedla nie rozstając się z asfaltem. Tutaj na dłuższy czas porzucam utwardzone nawierzchnie. Rowerowym szlakiem turystycznym dochodzę do skrzyżowania ze szlakiem pieszym prowadzącym na Ćwilin. Na malowniczej polanie (4) lokalizuję kolejny punkt kontrolny.

Odcinek 8 - pod Dziurczak (PK8)

No to teraz się zacznie. Zejście do Wilczyc wydaje się oczywiste. Jednak zamiast jednej wyraźnej drogi oznaczonej na mapie, spotykamy w terenie kilka ścieżek. Niektóre dochodzą do skraju lasu i tam się kończą. Podmokłe łąki bywają trudne do przejścia, więc marsz na azymut nie należy do przyjemności. Początkowy odcinek południowo-zachodniego trawersu Ćwilina zmusza do częstego zerkania to na mapę, to na kompas, to wokół siebie, wkrótce jednak droga staje się wyraźna i sprowadza mnie do Wilczyc w okolicach kościoła. Od razu ruszam w górę do spotkania z zielonym szlakiem turystycznym na Jasień. Myliłby się ten, kto uważa, że kompas i mapę można już schować do plecaka. Szlak biegnie przez pola i łąki, więc jego oznakowanie jest bardzo ubogie. Łatwo przegapić skręt szlaku na wschód i zapędzić się do osiedla Bulaki w Łętowem. Ja trzymam się cały czas szlaku. Szosę z Jurkowa do Łętowego przekraczam w jej najwyższym punkcie, a zielony szlak żegnam kilometr dalej. Gdy pomiędzy drzewami po prawej stronie dostrzegam światło pobliskiej rozległej łąki (1), odbijam na zachód i kieruję się wprost na 8 punkt kontrolny. Punkt zlokalizowałem na polanie (3) ponad charakterystycznym skrzyżowaniem kilku dużych dróg. Mój wariant przejścia nie był jedynym z możliwych. Z Wilczyc do zielonego szlaku można było dojść nie skręcając z szosy od razu przy kościele, ale kilkaset metrów dalej w osiedlu Krawce. Był to nieznaczny skrót omijający jednak najpiękniejszy widokowo fragment zielonego szlaku. Można też było iść początkowo tak jak ja, ale odbić od zielonego szlaku w kierunku osiedla Palacze w Łętowem, skąd wprost do punktu kontrolnego prowadzi wyraźna droga (2). Wariant ten był niewątpliwie krótszy od wybranego przeze mnie, ale zmuszał do znacznego wytracenia wysokości, ponieważ osiedle Palacze jest położone ok. 80 m poniżej przełęczy, na której szlak przecina szosę. Ten skrót był więc nieopłacalny.

Odcinek 9 - do Cyrkowej Skałki (PK9)

Ten stosunkowo krótki przelot pomiędzy punktami nastręczył niektórym sporo trudności. Kluczem do sukcesu był bowiem wybór optymalnego kierunku ataku na ukrytą w leśnych ostępach Cyrkową Skałkę. Początek to zejście doliną potoku Wierzbienica (1). Droga wzdłuż potoku (2) jest wyraźna, lecz kieruje się do Mszany Górnej. Wąwóz (3) staje się coraz głębszy. Nie ryzykuję wspinaczką na przełaj na szczyt góry Cyrki, lecz dochodzę do pierwszych zabudowań i łąkami wzdłuż południowego dopływu Wierzbienicy dochodzę na grzbiecie góry do dużej polnej drogi. Skręcam w nią i idę początkowo na wschód, wchodzę do lasu (5); droga skręca na południe i zmienia się w leśną ścieżynę (6), lecz pilnując kierunku dochodzę wprost do charakterystycznej Cyrkowej Skałki (4, 7). Z doliny Wierzbienicy można było kierować się wprost na górę Cyrki z piękną podszczytową halą (9). Wspinaczka na stromy stok wąwozu i przedzieranie się przez zarośla nie były wbrew pozorom najtrudniejszym elementem tego wariantu. Przysłowiowe "schody" zaczynały się, gdy trzeba było znaleźć właściwą drogę dojścia ze szczytu do skałki. Ścieżek w lesie mnóstwo, wszystkie niezbyt wyraźne, a ramię góry Cyrki z ciekawymi wychodniami skalnymi (8) okalającymi Cyrkową Skałkę trudne do identyfikacji. Podejrzewam, że właśnie wybór najkrótszego kilometrowo wariantu, był przyczyną bardzo dużych strat czasu niektórych uczestników Kieratu na tym odcinku.
Zdjęcia Cyrkowej Skałki w letniej i zimowej szacie nie świadczą bynajmniej o tym, że szukałem tej skałki tak długo. Dotarłem do niej podczas letniego deptania trasy bez problemu, lecz uznając, że teren jest zbyt niedostępny, postanowiłem punkt zlokalizować gdzie indziej. Potem spać nie mogłem, bo skałka urocza, więc jeśli nie teraz to kiedy. Zimą wróciłem na trasę, aby ją przekonstruować i Cyrkową Skałkę do listy punktów kontrolnych dopisałem.

Odcinek 10 - pod Kobylicę (PK10)

Od skałki ruszam grzbietem w górę na północ. Leśna ścieżka doprowadza mnie na podszczytową halę. Dalej cały czas grzbietem na wschód. To jeden z najbardziej uroczych odcinków tegorocznego Kieratu, choć widoków na całej trasie nie brakowało. Rozległe polany z widokami na wszystkie strony świata, cisza i spokój, gdzieniegdzie szałasy pasterskie (2, 5), w których można znaleźć schronienie przed deszczem lub przed słońcem. Latem nieczęsto spotyka się tu kogokolwiek, a zimą... Gdy pokonywałem ten fragment trasy pod koniec lutego, spotykałem świeże ślady saren, jeleni, zajęcy a nawet wilka i tylko w jednym miejscu spotkałem ślady człowieka mocno już przyprószone śniegiem. Poruszałem się w rakietach śnieżnych, bo inaczej się nie dało i czułem się tak, jakbym odkrywał nieznany zakątek świata. Zimą nawet czarny szlak turystyczny z Lubomierza rzadko jest nawiedzany przez turystów. Mało kto wie, że na hali na stoku Kobylicy ktoś postawił bacówkę (4), gdzie można skryć się przed wiatrem i odpocząć. W górnej części hali przy czarnym szlaku widać niewielki stary szałas pasterski (5). Tu skręcam na południowy wschód i trawersem najpierw przez halę, potem leśną drogą dochodzę do skrzyżowania. Skręcam w lewo ostro pod górę w kierunku grzbietu Kobylicy, dochodzę do dużej drogi. Jeszcze kawałek w prawo i moim oczom ukazuje się okazały i dobrze utrzymany szałas pasterski (6, 7), przy którym postanowiłem zlokalizować kolejny punkt kontrolny. W tym miejscu muszę zaznaczyć, że choć szałas nie był trudny do odnalezienia, osoby, które niezbyt dokładnie kontrolowały swoją trasę, mogły się srogo naciąć. Wszak szałasów w okolicy sporo. Oprócz tych, które mijałem na grzbiecie pomiędzy Cyrkami a Kobylicą, są też na niżej położonych halach i łąkach. Osoby, które atakowały punkt drogą od strony Lubomierza, mogły kilkakrotnie sądzić, że zbliżają się do punktu kontrolnego, by stojąc już obok szałasu stwierdzić: "dyć to nie ten!" Wybrałem jeden z wyżej położonych na hali (8) ze wspaniałym widokiem na Kobylicę, Jasień, Wielki Wierch i Gorc. To miejsce wpisuję na swoją "listę miejsc magicznych w Beskidzie Wyspowym".

Odcinek 11 - do Półrzeczek (PK11)

Od szałasu kieruję się na północ. Duża droga doprowadza mnie na grzbiet. Skręcam w prawo i trzymam się zielonego szlaku turystycznego. Tuż przed szczytem Jasienia skręcam lekko w lewo skrótem wprost na Polanę Skalne znaną już kieratowym bywalcom. Nie podejrzewam, aby wielu maratończyków korzystało z możliwości odpoczynku w tutejszym szałasie po wizycie na PK10 i przed zejściem do wodopoju na PK11, jednak ja docieram tu późnym wieczorem, a dowiedziawszy się, że baza namiotowa na Polanie Wały właśnie się zwinęła, postanawiam tutaj przenocować. Po upalnym dniu nastaje zimna, wietrzna i deszczowa noc. Spadek temperatury o 30 stopni sprawia, że śpię słabo i krótko. Skoro świt dziarsko ruszam dalej szlakiem żółtym aż do skrzyżowania ze szlakiem zielonym obok Polany Wały. Stąd w dół do stokówki ze szlakiem rowerowym. Kawałek stokówką, następnie wyraźną ścieżką w kierunku osiedla Potoki. Poniżej zabudowań na placu do składowania drewna lokalizuję kolejny punkt kontrolny. Wyniesienie Jasienia można było ominąć na dwa sposoby. Spod Kobylicy od razu trzeba było ruszyć na północ do doliny Łososinki i dalej iść szlakiem rowerowym opisywaną wcześniej stokówką, albo cały czas doliną iść aż do Półrzeczek. W pierwszym przypadku całe oszczędzone podejście z Kobylicy na Jasień trzeba było odrobić z nawiązką podchodząc stokówką z doliny Łososinki do miejsca spotkania z zielonym szlakiem pieszym. Oszczędność drogi żadna, podejść nawet nieco więcej, w dodatku zero widoków, których pod Jasieniem nie brakuje. Alternatywa druga mocno okrężna, częściowo asfaltowa i wymagająca zejścia do najniższych zabudowań Półrzeczek, skąd do punktu kontrolnego podchodzi się dość łagodnie, ale długo, odrabiając prawie całe oszczędzone podejście, więc się to w sumie zupełnie nie opłacało.
Na tym punkcie miał być tradycyjny żurek Pani Krynickiej. Niestety problemy zdrowotne pokrzyżowały tym razem plany naszym sponsorom z firmy Krameko. Na wspaniały żurek Pani Adeli maratończycy będą więc musieli zaczekać do przyszłego roku.

Odcinek 12 - do Słopnic (PK12)

Drogą wzdłuż potoku ruszam w górę. Chcąc dojść jak najszybciej do grzbietu pomiędzy Mogielicą a Jasieniem należy kierować się początkowo na wschód, potem na południe. Do grzbietu dochodzi się na przełęczy w miejscu rozwidlenia szlaków żółtego i niebieskiego. Ja wybieram równorzędny wariant idąc kawałek stokówką na północny zachód, potem na wschód do skraju rozległej Polany Stumorgowej. Dalej można iść szlakiem przez szczyt Mogielicy, choć optymalny wariant zakładał marsz przez polanę aż do jej wschodniego krańca. Pod Mogielicę docieram w ostatnią niedzielę sierpnia. Na Polanie Stumorgowej robi się tłoczno. To efekt zbiegu dwóch wielkich beskidzkich inicjatyw turystyczno-religijnych: "Złazu na Mogielicy", który co roku w ostatnią niedzielę sierpnia gromadzi miłośników Beskidu Wyspowego na odprawianej tu w południe mszy świętej oraz drugiej edycji akcji "Odkryj Beskid Wyspowy", która trwa przez całe lato i gromadzi turystów oraz mieszkańców okolicznych miejscowości na mszach świętych odprawianych w każdą niedzielę na innym szczycie Beskidu Wyspowego. Takiej okazji nie mogłem przepuścić. Czas pozostały do mszy wykorzystuję na wejście na wieżę widokową na szczycie (1) i liczne spotkania ze znajomymi. Tłum robi się coraz większy, ze wszystkich stron ciągną istne pielgrzymki. Tylu osób nigdy ani na Mogielicy, ani na żadnym innym beskidzkim szczycie nie widziałem. Potem dowiem się, że w tym dniu pod Mogielicą zgromadziło się około dwóch tysięcy ludzi. Mogielica od początku dziejów tak wielu gości jednocześnie nie miała. Po kilku godzinach spędzonych u boku Królowej Beskidu Wyspowego, ruszam dalej, by zdążyć do Limanowej przed zmrokiem. Schodzę do drogi trawersującej szczyt od południa, którą uznałem za optymalną. Droga łączy się z zielonym szlakiem prowadzącym z Mogielicy na Przełęcz Słopnicką. Ja odbijam w lewo nieco wcześniej, przecinam szlak i kieruję się wprost na kolejny punkt kontrolny. Leśnych ścieżek jest więcej, niż pokazano na mapie, jednak kontrolując kierunek marszu, bez problemu dochodzę do stokówki w miejscu jej skrzyżowania ze strumieniem (6, 7). Dalej drogą wzdłuż strumienia schodzę na dno doliny w miejscu ujęcia wody dla Słopnic. Stąd już tylko przysłowiowe trzy kroki do leśnego parkingu dla miłośników narciarstwa biegowego (8), gdzie postanowiłem zlokalizować kolejny punkt kontrolny.

Odcinek 13 - do Starej Wsi (PK13)

Od ujęcia wody kieruję się ścieżką wzdłuż strumyka na południowy wschód. Dochodzę do zbiornika wodnego, przy którym już dwukrotnie był punkt kontrolny na kieratowych trasach. Asfaltówką schodzę do kościoła w Słopnicach, dalej drogą osiedlową do os. Dzioł i Dziołówka. Pomiędzy osiedlami Dziołówka i Pokusówka schodzę z dużej drogi i korzystając z wydeptanych wśród zarośli ścieżek przekraczam strumyk. Wkrótce dochodzę do dużej niedawno wyasfaltowanej drogi, nią do skrzyżowania. Jeszcze kawałek na południe i jestem na ostatnim punkcie kontrolnym przy ścieżce przyrodniczej (1-3), gdzie Kierat już gościł.

Odcinek 14 - do Limanowej (META)

Droga powrotna do Limanowej jest prosta jak drut i prawie cały czas z górki. Jedynie na początku asfaltówka lekko się wznosi. Mijam sklep przy skrzyżowaniu i po ok. 500 metrach odbijam od głównej drogi w prawo. Teraz już cały czas prosto. W pewnym momencie asfalt się kończy, ja dalej cały czas w tym samym kierunku aż do osiedla Tokarzówka. Dopiero tutaj skręcam w prawo i schodzę drogą osiedlową prawie do szosy, jednak przed mostem odbijam w lewo, przechodzę przez łąkę z prowizorycznym boiskiem i kieruję się wprost do mety. Po drodze mijam hotel "Jaworz". Do "Siwego Brzegu" docieram wieczorem. Jestem na mecie.

Rok temu napisałem: "Kiedy powracam na plac przed hotelem Siwy Brzeg, zastanawiam się, ile razy jeszcze tu przyjdę i czy nigdy nie znudzi mi się to miejsce. Przede mną budynek hotelu, który zawsze zaprasza mnie w swoje gościnne progi. Odwracam się, patrzę na uśpione miasto, na wyniosłą wieżę limanowskiego sanktuarium Matki Bożej Bolesnej, na górujący nad okolicą, rozświetlony krzyż na Miejskiej Górze. I choć jestem z daleka, czuję, że jestem u siebie".
Nic dodać, nic ująć. W ten sposób, być może, jeszcze wiele razy kończyć się będzie moja i Wasza wędrówka po Beskidzie Wyspowym. Jeśli tylko sił wystarczy.
Do zobaczenia na dziesiątym jubileuszowym Kieracie.